3 kwi 2016

Rozdział IX

Alden Rosier, 1959



Domek letniskowy wujka Aldena to właściwie pomalowany na niebiesko bungalow, którego jedyną zaletą było usytuowanie przy samym morzu. Całą resztę wystroju stanowiły dość… rustykalne graty. Zadbał o każdy szczegół, by upodobnić swój dom do wszystkich innych mugolskich domów w tym zapomnianym przez świat miasteczku, łącznie z zawieszonymi w nieładzie przy wejściu podziurawionymi sieciami rybackimi i stertą rupieci walającą się w kącie przy płocie. Chociaż przyznaję, że to ostatnie akurat mogło nie być o tyle przemyślanym elementem dekoracyjnym, co raczej stanowić efekt wrodzonego bałaganiarstwa.
W ciągu mojego krótkiego życia gościłam tu zaledwie raz i pamiętałam domek dość mgliście. Nie zapraszał do niego gości, dlatego teraz czułam się bardzo wyróżniona. Błękitny bungalow to jego twierdza i miejsce ucieczki przed denerwującymi osobnikami — czyli generalnie większością ludzi. Wujek Alden, delikatnie rzecz ujmując, przede wszystkim nie przepadał za dziećmi, dlatego sam fakt, że zostałam tu zaproszona musiał oznaczać… Cóż, chciałam myśleć, że być może byłam jego ulubioną siostrzenicą, ale prawdopodobnie chciał osobiście zakazać mi dalszych poszukiwań pamiątek po matce. Temat Druelli Black to wszak temat od lat zakazany w całej rodzinie.
Nigdy nie rozumiałam dokładnie dlaczego, spośród wszystkich dostępnych miejsc na globie, wujek Alden decydował się spędzać swoje lato w śmierdzącej rybami wiosce, której populacja wzrastała raz do roku wraz z nadejściem turystów, by później gwałtownie się przerzedzić. West Bay było małą mieściną w hrabstwie Dorset, położoną zaledwie kilka mil od zabytkowego Dorchester. Gdyby wujek wybierał się na wakacje właśnie do tego historycznego miasteczka, jeszcze bym to zrozumiała — z całym tym zamiłowaniem do pisania na antycznej maszynie i chomikowaniem starego szmelcu. Co zrozumiałe, do bólu ekscentryczny intelektualista Alden Rosier nie wziąłby podobnej oczywistości pod uwagę i uparcie, na przekór wszystkim niespisanym prawom etykiety Rosierów, wybrał West Bay. 
Zrozumiałam jego powody dopiero, gdy przybyłam na miejsce i spędziłam tam moją pierwszą noc. Przedtem zjedliśmy razem obiad i przebrani w miarę po mugolsku przespacerowaliśmy się po kamienistej plaży. Nie mogę też powiedzieć, żeby ogromne, skaliste klify nie zrobiły na mnie wrażenia. Natychmiast zapragnęłam się na któryś wspiąć, a on domyślił się w jednej chwili i zaraz mnie tam zaprowadził. Był wyraźnie zadowolony, że podzielam jego zamiłowanie do pieszych wędrówek i za wiele się nie odzywam. Chodziliśmy po porośniętych wilgotną trawą klifach niemal do zmroku. Nie wspomniał o zdjęciu matki ani razu, więc ja też specjalnie nie podejmowałam tematu. Po kolacji uprzejmie życzył mi dobrej nocy i poszedł do siebie. Nie miałam nic przeciwko. Tak spokojne chwile, pełne swobodnego milczenia, dotąd dzieliłam tylko z Bellą.
Wujek Alden odstąpił mi małe rozkładane łóżko w swoim zagraconym gabinecie. Gdy zgasiłam lampkę naftową, która była jedynym źródłem światła, nie miałam już żadnych wątpliwości, dlaczego West Bay stanowiło jego azyl. Jedyny głośniejszy dźwięk dobiegający z zewnątrz to szum fal łagodnie rozbijających się o pomost. Przyzwyczajona w szkole do hałaśliwej Demeter Brownstone, a w domu — do stojącego w korytarzu antycznego zegara, który bił na alarm co godzinę, teraz, zagubiona w tej ciszy, nie mogłam zasnąć. Rozglądałam się po pogrążonym w ciemności gabinecie, liczyłam niezliczone nierówne stosy książek poustawiane na podłodze, obserwowałam walające się po biurku papierzyska i połamane długopisy. Wujek nie miał cierpliwości do piór i atramentu. Podziwiałam tę jego bezkompromisową ekscentryczność. Zastanawiałam się nawet przez chwilę, czy nie powiedzieć mu o maszynie do szycia matki. Spośród wszystkich ludzi na świecie, chyba tylko on by mnie zrozumiał.
Zajęta rozmyślaniem o wszelkich możliwych przebiegach konwersacji na ten temat,  w końcu zasnęłam. I spałam jak dziecko. Obudziło mnie dopiero pokrzykiwanie rybaków na przystani i dzwonienie dzwonka rowerowego. Najwidoczniej ktoś przejeżdżał w pośpiechu po pomoście. Gdy przecierając oczy weszłam do malutkiej kuchni łączonej z salonem, wujek siedział już nonszalancko przy stole, zaczytany w jakiejś książce. Podejrzałam okładkę i usiadłam obok, uśmiechając się z rozczuleniem.
— Podobno Sartre z rana wywołuje objawy egzystencjalizmu — zażartowałam, nalewając do filiżanki kawy ze staroświeckiego porcelanowego dzbanka.
To była właśnie ta osobliwa cecha Aldena Rosiera — przebywał w absolutnym bałaganie i stylizowanym na mugolski rybackim domku, ale zastawę stołową miał od Villeroy&Boch.
Uśmiechnął się krzywo na mój niezbyt śmieszny żarcik i odłożył lekturę na stosik innych, leżących przy nim na podłodze. Podczas gdy ja popijałam moją kawę i nie wiedziałam do końca, czego teraz mam się spodziewać, on przegrzebał powoli walające się po okrągłym stole papiery i gazety i wyciągnął spod jednej mój list. Położył przede mną zdjęcie, poprawił pasek eleganckiego szlafroka i oparł się na łokciach na blacie, świdrując mnie badawczym spojrzeniem. Nie wiedziałam, co powiedzieć, więc wpatrywałam się tylko bezmyślnie w fotografię. Młodsza wersja wujka patrzyła na mnie równie badawczo, pomimo tego, że moja niespełna sześcioletnia mama szarpała go usilnie za rękaw szkolnej szaty.
— Gdzie to znalazłaś? — zapytał w końcu, przerywając ciszę. 
Ton głosu miał nadzwyczaj spokojny, chociaż ja i tak doszukiwałam się jakiejś ukrytej złości, czy wyrzutu — ale tylko przez chwilę i tylko dlatego, że byłam do tego tak bardzo przyzwyczajona. 
— Nie denerwuj się. — Uspokoił mnie, widząc chyba po niemrawej minie, że robię się nerwowa. — Po prostu mi powiedz. 
— Dlaczego teraz o to pytasz? — zapytałam, nieco obronnym tonem.
— Miałem cię wczoraj powitać przesłuchaniem? — Uniósł jedną brew i wykrzywił wąskie usta w krzywym uśmieszku. — Nie bój się mnie, Andromedo — dodał zaraz, trochę łagodniej. — No więc? — ponaglił.
— Ja… — Postukałam palcami w blat stołu. — Znalazłam stary album ze zdjęciami. Taki ciemnoczerwony. Był w bibliotece, wciśnięty gdzieś między starą encyklopedię Scamandera a… Coś, co się nazywało „Sanguinem tenebris magicae“?
Wujek aż rozszerzył oczy ze zdumienia.
— Nie czytałaś tego chyba? — zapytał szybko.
— Nie. Nie, nie. — Pokręciłam energicznie głową. — Nawet nie dotykałam. Już sam grzbiet wyglądał dość paskudnie. Miał taką… Taką małą czaszkę na samej górze i… — Westchnęłam. — Nieważne.
Tymczasem wujek Alden myślał nad czymś dobrą chwilę, a potem schował zdjęcie z powrotem do koperty i wsunął w stos papierzysk.
— Masz ten album? — Nie patrzył na mnie, wpatrywał się w sęk jednej z wytartych desek podłogowych.
— Mam. W domu. Schowałam go w moim kufrze razem-… — przerwałam szybko, przygryzając usta. — Razem z niczym.
— Ty mała diablico. — Parsknął śmiechem. — Widzę, że zasady Walburgi odbijają się od ciebie rykoszetem. — Milczałam, a on pokiwał głową. — Jestem dumny.
Wyprostowałam się na krześle i dolałam sobie więcej kawy, chociaż filiżanka była prawie pełna.
— Co jeszcze ukrywasz? Bo mam wrażenie, że sporo. — Jego głos był cichy i mruczący. Tak właśnie musiałyby brzmieć koty, gdyby umiały mówić.
Wypiłam trochę kawy i wzruszyłam ramionami.
— Czy to ma oznaczać, że nic, czy że nie wiesz od którego brudnego sekretu zacząć? — Zatarł ręce.
— Czy ten album należał do mamy? Czy do ojca? — Postanowiłam nie dawać się tak przepytywać i też czegoś dowiedzieć.
Wujek przysunął sobie dzbanek i bawił się chwilę okrągłą pokrywką. Cały czas uśmiechał się w ten sam powściągliwy sposób.
— Należał do Druelli. — Odsunął go i na powrót oparł podbródek na łokciach, patrząc na mnie lekko zmrużonymi oczami, zupełnie jakby raziło go słońce. — Twoja kolej. Co jeszcze ukrywa przed światem Andromeda Black?
Pokręciłam głową. 
— Andromeda Black wolałaby raczej zachować obecny status quo
Zaśmiał się gardłowo i pokręcił głową. 
— Jesteś tak samo bezczelna, jak ona. — Widząc moją oburzoną minę, znowu się zaśmiał, chociaż tym razem dużo ciszej. Przeczesał ręką swoje jasne włosy i parsknął, wciąż rozbawiony.
— Narcyza jest do niej najbardziej podobna — mruknęłam niechętnie. 
— Narcyza jest zdziecinniałą idiotką — uciął krótko, nagle poważniejąc.
Nie widziałam powodu, by się z tą opinią kłócić — przecież nie była fałszywa.
— Twoja kolej — powtórzył, przewieszając jedną rękę za oparcie krzesła. — Mów. 
Wahałam się chwilę, ale potem przypomniałam sobie o wczorajszych przemyśleniach, odbytych podczas bezsennych dwóch godzin. Jeśli nie mogę o tym powiedzieć jemu… To już chyba nie mogę ufać nikomu. Wzięłam więc głęboki wdech i zaczęłam mówić. Nie skończyłam przez bite czterdzieści minut — dopóki nie zaschło mi w gardle i nie wyczerpałam mojej osobistej studni sekretów. Nawet nie spodziewałam się, ile tego było, dopóki nie wymieniłam wszystkiego po kolei. I przysięgam na wszystko, co dla mnie święte — zdjęcie z siebie w końcu tego potwornego ciężaru smutnych i samotnych tajemnic… To była ulga nie do opisania. 
Wujek Alden nie przerwał mi ani razu. Właściwie nawet się specjalnie nie poruszał. Siedział wciąż i patrzył mi uważnie prosto w oczy, co jakiś czas kiwając głową. Wstał tylko na moment, by przynieść z sypialni swoją papierośnicę. Podczas mojej opowieści udało mi się go rozbawić dwa razy — gdy opisałam, co robiłyśmy z Bellatrix w Camden Town i gdy podzieliłam się wrażeniami na temat moich szkolnych znajomych. Na koniec przyznał się oczywiście, że sumiennie nas krył podczas tej ucieczki, chociaż tego zdążyłam się już wcześniej domyślić.
Kiedy tak mu opowiadałam o ciotce, o moich siostrach i dziewczynach z dormitorium, muszę przyznać, że brzmiały odrobinę jak wyjęte z gabinetu osobliwości…  Nie pominęłam też opisania Rookwoodów i wspomnienia, że zostaliśmy zaproszeni na bal. Podczas tej historii nagle spoważniał, nie do końca potrafiłam zrozumieć, dlaczego.
Od siebie dorzucił, że Georgiana musiała nadać nasze zaproszenia niedawno, bo Rosierowie otrzymali swoje kilka miesięcy temu. Oczywiście zostało to przeze mnie skrupulatnie zapamiętane. Obiecałam sobie, że nie omieszkam wykorzystać kiedyś tej informacji przeciwko zadufanej w sobie ciotce.
W końcu skończyłam mówić. Czułam się, jakbym przebiegła maraton. Siedziałam chwilę w bezruchu i właśnie wtedy wujek Alden zrobił coś, o co nigdy bym go nie podejrzewała. Bez słowa wstał i przytulił mnie do siebie mocno. Niepewnie i w całkowitym zaskoczeniu objęłam go również. Pachniał papierosami, kawą, tuszem do maszyny do pisania i szarym mydłem. Pamiętam ten zapach bardzo dobrze, pomimo tego, że od tego lata w West Bay minęło już więcej czasu, niż chciałabym przyznać. Nie istnieje bardziej męski i uspokajający zapach. Wszystkie nieprzyzwoicie drogie kremy do golenia i wody kolońskie ojca nie mogłyby się z tym równać.
Nie powiedział nic przez długi czas, a kiedy w końcu mnie puścił, czułam, jakbym się miała rozpłakać. Podobne chwile czułości były mi niemal całkiem obce. Wujek usiadł z powrotem na swoim miejscu i zapalił papierosa. Najwyraźniej on również działał pod wpływem impulsu, bo był nieco zmieszany. Zapach drogiego tytoniu i goździków znów rozprzestrzenił się po kuchni.
— Nigdy nie traciłem co do ciebie nadziei, moja mała. — Zaciągnął się głęboko. — Ale obawiam się, że to nie wystarczy. 
— Co nie wystarczy? — Nie bardzo wiedziałam, o czym mówił.
Zapatrzył się na chwilę w okno. W czasie naszej rozmowy, co typowe dla południowej Anglii, zaczęła się spora ulewa. Deszcz bił o szyby, a morze uderzało coraz większymi falami o pomost.
— Jeśli masz sobie teraz poradzić, będzie ci potrzebny dużo cięższy oręż.
— Poradzić sobie z czym?
— Ćś. — Przyłożył palec do ust. — Teraz moja kolej. 
Przekrzywił głowę i uśmiechnął się zagadkowo.
— Opowiem ci historię, moja mała.
— O mamie? — Poprawiłam się nerwowo na krześle. 
— Też. 
Przez chwilę nie wiedziałam, czego mam się spodziewać, ale na wszelki wypadek mu nie przerywałam, a przynajmniej się starałam.
— Twoja matka bardzo kochała Cygnusa, jeśli jeszcze masz co do tego jakiekolwiek wątpliwości — zaczął. — Właściwie była to tak skrajnie idiotyczna romantyczna miłość, że przez chwilę podejrzewałem tego kretyna o użycie amortencji.
Uśmiechnęłam się na to złośliwie. Ojciec od dziesięciu lat nie umiał wygonić z własnego domu swojej denerwującej siostry, która od narodzin Narcyzy miała przecież zamieszkać z nami tylko „dopóki nie staniemy na nogi“. Jakoś wątpiłam, by sekretnie był podłym warzycielem.
— Walburga nie znosiła twojej matki…
— Zdążyłam zauważyć — mruknęłam pod nosem.
— A później z uporem maniaka szła w zaparte, gdy okazało się, że twój ojciec już nie zmieni zdania. Udawała jej najlepszą przyjaciółkę. Ona i ta jej paskudna Irma Crabbe. — Skrzywił się z niesmakiem. — Potem, niedługo po ślubie, pojawiła się Bellatrix i Cygnus prawie oszalał z radości. Wszystko by dla tego dzieciaka zrobił, a mówiąc „wszystko“ mam to właśnie na myśli. Jeszcze nie widziałem, by ktoś tak bezgranicznie kochał swoje dziecko. Nie mógł przestać się uśmiechać, gdy była szczęśliwa i stawał dla niej na rzęsach, kiedy płakała. 
Jakoś byłam w stanie to sobie wyobrazić. Bella od zawsze wychodziła z założenia, że wszystko jej się od życia należy.
— Potem pojawiłam się ja… — mruknęłam, okrążając palcem krawędź filiżanki. 
— I kochali cię bezgranicznie — zapewnił bez wahania. 
Zmarszczyłam nos.
— Więc co się z nimi stało? Dlaczego mama miała swój własny pokój? Widziałam wszystkie zdjęcia w albumie, widziałam jak tam na siebie patrzyli, czemu ich takimi nie pamiętam? — Nagle uderzyła we mnie fala dawno tłumionego gniewu.
Czułam, że to wszystko jest po prostu fatalnie niesprawiedliwe. Dlaczego mama musiała mieć jeszcze jedno dziecko? Komu właściwie była potrzebna ta zadufana w sobie Narcyza! Czemu ojciec pozwalał ciotce Walburdze wtrącać się w nasze życie? Przecież miała własne dzieci! Czy Syriusz i Regulus w ogóle widywali kogoś poza guwernerami? Wujek Alden chwilę ważył słowa zanim powiedział:
— Twoja matka zaczęła sypiać osobno, bo niedługo po twoich narodzinach Cygnus zadał się z bardzo ciemną stroną polityki.
— Polityki? — Zdziwiłam się.
— Tak. Druella jasno dała mu do zrozumienia, co o tym myśli. Nawet na jakiś czas zamieszkała ze mną i Lucille.
— Ale wróciła?
— Wróciła, bo Cygnus zagroził, że odbierze jej dzieci. 
— Co?!
— I przy okazji obiecał to i owo. I parę złotych gór. Gnojek zawsze miał gadane. — Machnął ręką z niechęcią. Rozbawiło mnie nieco, że wypowiada się tak o ojcu, chociaż przecież byli w podobnym wieku. 
— Na domiar złego Walburga tylko podsycała konflikt. Widziała w rozwodzie swoją szansę na położenie łapy na spadku po rodzicach.
— Po moich rodzicach?
— Nie. Jej i Cygnusa. To skomplikowane prawo dziedziczenia w magicznych rodzinach, ale w skrócie wygląda to tak, że po ich śmierci i małżeństwie Cygnusa z moją siostrą, Walburga została z niczym. To znaczy — zostałaby, gdyby nie złapała w swoje szpony tego idioty, Oriona.
— I dlatego ojciec zamknął jej pokój na cztery spusty? — Pokręciłam głową z niedowierzaniem. — Bo się tak bardzo pokłócili o jakieś Ministerstwo, a potem ona umarła po porodzie i czuł się winny? Czy to on ukrył ten klucz?
— Może. — Teraz zauważyłam, że mocno się zastanawia, jakich słów teraz użyć. Czego nie chciał mi powiedzieć? — Ale nie sądzę, żeby akurat to było jego powodem. Czuł się winny, ale nie dlatego.
— Więc dlaczego? — Naciskałam.
Zgasił na wpół niedopalonego papierosa i pokręcił głową.
— Kiedy moja siostra zaczęła rodzić, twojego ojca akurat nie było w kraju.
Być może, nie pamiętałam dokładnie okoliczności przyjścia Narcyzy na świat. Miałam wtedy trzy lata i szczerze mówiąc nie posiadam żadnych zdefiniowanych wspomnień z tamtego okresu.
— Ty i twoja siostra siedziałyście z przerażoną guwernantką na dole…
— W domu?! — Sama myśl była dla mnie nie do przyjęcia. Nie w dobie medycyny współczesnej, o której ostatnio tak wiele czytałam z podręcznika do mugoloznawstwa. — A mama… Była sama? — Zacisnęłam dłonie na krześle.
Wujek Alden zdawał się zignorować to, co właśnie powiedziałam i dodał enigmatycznie:
— Wasza guwernantka wezwała mnie przez Fiuu, ale było już za późno.
— I była tam na górze całkiem sama? — powtórzyłam.
— Nie. — Przymknął na chwilę oczy, kręcąc głową z rezygnacją. — Była z nią Walburga.
Odpowiedź uderzyła we mnie jak piorun. Nie wiedziałam, co powiedzieć, a tymczasem moja wyobraźnia działała jak szalona. Nagle wyobraziłam sobie ciotkę Walburgę w bardzo morderczych scenariuszach: jako bezduszną trucicielkę, ze sztyletem w dłoni, czy też rzucającą jedną śmiercionośną klątwę za drugą.
— I co się tam stało? — szepnęłam.
— Nie wiem. Wpadłem do środka, kiedy było już po wszystkim. Nie będę nawet opisywać tego, jak to wyglądało… Walburga trzymała twoją siostrę, mała darła się, jakby ją zarzynali, a Druella… — Pokręcił głową.
— Czemu nie przeniosła jej do szpitala?!
— Nie wiem! Nikt nie wie, ale twój ojciec zamknął ten pokój i wcale mu się nie dziwię. Na pewno bije się po głowie codziennie, że tego dnia wyjechał i zacieśniał z kimś więzy polityczne. A nawet jeśli nie, to ja chętnie bym mu za to przyłożył.
— Z kim? — Teraz już nie zamierzałam odpuścić. — Z kim zacieśniał te więzy? Z tymi samymi ludźmi, z którymi obiecał się więcej nie spotykać?
Wahał się chwilę.
— Mniej więcej. To wymagałoby bardziej szczegółowych wyjaśnień, ale musisz wiedzieć, że ludzie, o których mówię… — Postukał palcami w blat stołu, kręcąc głową.
— Ja i Cygnus chodziliśmy z nimi do szkoły. I to nie byli jacyś tam przeciętni chłopcy. Mówię tu o gnojkach, którzy w wieku piętnastu lat chwalili się, że umieją rzucać Niewybaczalne i wszyscy wiedzieliśmy, że nie kłamią. — Zapalił kolejnego papierosa i zamknął z trzaskiem swoją zapalniczkę, zanim schował ją do kieszeni szlafroka. 
— Ludzie, o których mówię, w tej chwili robią oszałamiające kariery polityczne. I mam tu na myśli od trzech do pięciu awansów w ciągu roku. To nie jest normalne; te wpływy, które osiągają, te ważne posady, które sprawują. Część z nich ma koneksje nawet w Departamencie Tajemnic.
— I kim są ci ludzie? — zapytałam niepewnie. — Skąd ich znasz? Czego oni chcą?
Zaciągnął się jeszcze parę razy i pokręcił głową, a potem zaczął wymieniać znane mi i bliżej nieznane nazwiska:
— Antonin Dołohow. I Avery — to ojciec twoich dobrych znajomych, Michaela i Nigelli.
— To nie są moi znajomi — mruknęłam obronnie. — I kto jeszcze?
— Gotthard Mulciber. Starszy brat Lucille, Cantankerus. — Zaciągnął się jeszcze raz. — I Duncan Lestrange.
— Lestrange! — wykrzyknęłam.
— Tak. Poznałaś, jak sądzę, jego synów. — Uśmiechnął się kwaśno.
— I oni wszyscy należeli do jakiejś partii? O co chodzi? — Byłam coraz bardziej zagubiona.
Milczał chwilę, aż w końcu zapytał:
— W Hogwarcie nadal uczy ten beznadziejny Slughorn?
— Profesor Horacy Slughorn? — Nie wiedziałam, co on mógłby mieć z tym wspólnego. — Tak. 
— I nadal ma ten swój klub sierot i potencjalnych mlecznych krów, które będzie mógł po latach wydoić?
Powoli potwierdziłam. Sama kiedyś dostałam zaproszenie na jedno z jego przyjęć. Wujek Alden parsknął drwiąco.
— Początki tego wszystkiego były takie, że należeliśmy do najściślejszego grona jego ulubieńców. Do Klubu Ślimaka. Ja — spadkobierca fortuny Rosierów. Mój przyszły szwagier, Nott. Antonin Dołohow, którego rodzina trzymała w żelaznym uścisku pół rosyjskiego Ministerstwa Magii. Avery… Avery kolegował się z nami tylko dlatego, bo był zdziwaczałym słabeuszem i potrzebował kogoś, za kim mógłby się schować, a Mulciber… On po prostu szukał pretekstów do bójek. I był kapitanem drużyny Slytherinu. 
— Wszyscy byli w Slytherinie?
— Oprócz mnie. Widzę, że odziedziczyłaś mój talent. — Spojrzał na mnie z dumą. — I dobrze, że akurat ty — dodał cicho. — Ale tak, poza mną wszyscy byli Ślizgonami. Łącznie z przywódcą tej zakazanej bandy.
— Przywódcą? 
— Tom Riddle — mruknął niewyraźnie, zupełnie, jakby się bał wypowiadać to imię. 
— Kim on był?
Pokręcił głową.
— Nie wiem dokładnie. To najbardziej skryty typek, jakiego w życiu poznałem. I tak naprawdę nie powiem ci, gdzie zaczynał się jeden jego talent, a gdzie kończył następny, bo skurwysyn był dobry we wszystkim. Nie wspominając o tym, że był cholernie dobrym legilimentą. Czasem potrafił po prostu się na kogoś odpowiednio spojrzeć i ten drugi już wypluwał z siebie wszystkie sekrety.
— I gdzie on teraz jest? — Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym strasznym Riddle’u. — Też pracuje w Ministerstwie?
— Nie. — Uśmiechnął się drwiąco. — Ostatnio słyszałem od Avery’ego, że na Nokturnie.
— Na Nokturnie! — wykrzyknęłam. Teraz Riddle już w ogóle wydał mi się ze wszech miar straszny.
— U Borgina i Burkesa. Zdobywa dla nich czarnomagiczne artefakty. Nasza droga Walburga jest jego wielką fanką — dodał nonszalancko.
— Tego akurat się spodziewałam — burknęłam.
— Odkupił od niej całe mnóstwo rodzinnych… pamiątek. — Zgasił papierosa w popielniczce dużo mocniej, niż potrzeba.
— No dobrze… — Wzięłam głęboki wdech, marszcząc brwi i próbując sobie to wszystko jakoś poukładać. — Ale skoro Riddle nie robi kariery w polityce, to z kim tak bardzo sympatyzuje mój ojciec? Czy nadal się z nimi zadaje? I co mają z nim wspólnego teraz ci wszyscy, których wymieniłeś? 
— To dobre pytanie. Parę lat temu Tom zniknął z Anglii. Słuch po nim zaginął, aż nagle kilka miesięcy temu spotkałem go na którymś z przyjęć Abraxasa. 
— Malfoyowie też go znają?!
— Wszyscy go znają. — Spojrzał na mnie wymownie. — Jak już mówiłem, minęło trochę, odkąd go ostatnio widziałem. Na przyjęciu u Malfoyów Riddle nie wyglądał zbyt dobrze, ale wciąż miał ten swój… — Machnął ręką. — Nazwijmy to „urokiem osobistym“. W pięć minut owinął sobie starych znajomych wokół palca i zaczął im opowiadać o swojej… Nowej wizji.
— Wizji?
Wujek spojrzał na mnie poważnie.
— Moja mała, oni nie poprzestaną na przejęciu rządu.
— Jak to nie? Więc czego chcą? Czego chce ten cały Riddle?
— Mają o wiele większe ambicje, niż Ministerstwo Magii. Na razie słyszałem tylko o tym, że chcą koniecznie pokazać mugolom, że istniejemy.
Zastanowiłam się.
— To chyba dobrze?
— Nie. — Patrzył na mnie przez chwilę. — Nie chodzi tu o dobre intencje, moja mała Andromedo. Tu chodzi o dominację jednego świata nad drugim. Tom Riddle i jego radośni kompani uważają, że nikt, kto nie jest czystokrwisty, nie ma prawa, by oddychać.
Pokręciłam ze zdumieniem głową. Pachniało mi to za bardzo zasadami wyznawanymi przez ludzi pokroju ciotki Walburgi. Nic dziwnego, że Riddle tak bardzo przypadł jej do gustu.
— I… Oni wszyscy to po prostu grupka dawnych kumpli ze Slytherinu?
— Teraz już nie tylko. Znaleźli sobie innych popleczników i więcej „bratnich dusz“. Na wysokich stanowiskach.
Milczałam chwilę, a wujek Alden ostatecznie wbił mnie w krzesło tym, co powiedział potem:
— To ci sami źli ludzie, z którymi teraz usilnie stara się zadawać Bellatrix.
— Bellatrix?! — Oczy musiałam mieć wielkie, jak nie przymierzając moneta dwufuntowa. 
— Do kogo pisze te swoje listy?
— Nie… Nigdy nie udało mi się podejrzeć — wymamrotałam.
— Ale nie do Rudolfusa Lestrange’a? — Naciskał.
— Nie sądzę, nie. Nie wydaje mi się. — Opowiedziałam mu o długości tych epistoł na pergaminie i specjalnie zamówionym zielonkawym atramencie. 
Wujek Alden przyznał mi rację, że sporo starszy od Bellatrix cyniczny Rudolfus nie interesowałby się podobnymi czynnościami.
— I poważnie myśli o Lestrange’u? — naciskał.
— Nie wiem. — Ta cała historia o Tomie Riddle’u, mamie, ciotce Walburdze… Wszystko to brzmiało za bardzo jak koszmarna legenda ludowa, ale niestety nią nie było. — Nie wiem. Myślę, że może… — Przełknęłam głośno ślinę i opowiedziałam też o tamtej nocy w Gospodzie pod Świńskim Łbem.
— Nie wygląda to dobrze. — Wujek wypuścił z ust siwy kłąb dymu, a ja prawie drżałam z niepokoju. — Z drugiej strony Cygnus miał plan zeswatać ją z potomkiem nazistów, już sam nie wiem, co gorsze. — Umilkł na moment, wpatrując się w sufit melancholijnie. — Obiecaj mi tylko, że nie wyjdziesz za Rookwooda. — Wbił we mnie nagle twarde spojrzenie. — Nie bądź na tyle głupia, by wierzyć w te bajeczki jego matki.
— Jego matka? —Teraz już w ogóle byłam zbita z tropu.
— Georgiana Rookwood to podstępna pinda, niech cię nie zmylą jej wymyślne komplementy — prychnął. 
— Ale… — Otworzyłam i zamknęłam usta. — Była dla mnie taka miła.
— Nie wątpię. — Uśmiechnął się drwiąco. — Twój posag, część spadku i fortuna synalka w jej przekonaniu z pewnością bardzo do siebie pasują.
— Ale on…
— Był bardzo miły i traktował cię z szacunkiem — odparł ironicznie i machnął ręką. — Oni wszyscy są tego uczeni, przypomnij sobie na chwilę, co Walburga wpaja Narcyzie. 
Patrzyłam tępo przed siebie, czując wręcz fizycznie, jak klapki spadają mi z oczu. Jak mogłam być taka głupia! Natychmiast zapomniałam o wypominaniu czegokolwiek czy udowadnianiu mojej przewagi ciotce. Nie zapewniłam Rookwoodom i Blackom łzawego pojednania po latach — Georgiana musiała planować to wszystko z Augustusem od dłuższego czasu. Tylko po co?
— Dlaczego mama zerwała z Georgianą kontakty? — zapytałam cicho.
— Bo próbowała namówić ją na Wieczystą Przysięgę — odparł nonszalancko.
— Wieczystą Przysięgę! Niby o co?!
— O to, co twój ojciec obiecał Malfoyom — wytłumaczył, zupełnie jakby to było oczywistą oczywistością. — Oni dostaną Narcyzę, a Rookwoodowie mieli dostać Bellatrix.
— Te… Te narzeczeństwa są załatwiane przez Wieczystą Przysięgę?! — Byłam całkowicie oburzona, a on chyba się nie spodziewał, że byłam tego nieświadoma. — Przecież to obrzydliwe! Hodują nas jak świnie na rzeź! — Wstałam gwałtownie i przemaszerowałam przez całą kuchnię. Stanęłam przy zlewie, nadal nie mogąc się uspokoić. 
Wujek Alden wstał z miejsca i podszedł do mnie, kładąc mi rękę na ramieniu.
— Sprawdzają nasze rodowody i łączą nas w te związki, jak…! Jak jakieś rasowe pieski! — Byłam rozżalona i kompletnie nie wiedziałam, co mam z tymi wszystkimi informacjami zrobić. To było po prostu zbyt wiele.
— Dlatego nie daj się w to wciągnąć — powtórzył.
— Już jestem w to wciągnięta. — Wzruszyłam ramionami. — Urodziłam się i najwyraźniej już jestem częścią tego cyrku, czy tego chcę, czy nie!
— Cóż. — Oparł się swobodnie o kuchenny blat i uśmiechnął do mnie szelmowsko. — Ja w ciebie wierzę. Coś wymyślisz. 
Spojrzałam mu w oczy i pokręciłam głową. 
— Nie sądzę. Naprawdę nie sądzę. Nie wiem, co mam robić. Najchętniej bym tam już nigdy nie wracała!
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
— Tego nie możesz zrobić. Niezależnie od tego, jak bardzo cię rozumiem. Twój ojciec nie jest złym człowiekiem-…
— Ale ciotka Walburga jest!
Zawahał się, a potem dmuchnął dymem ponad moim ramieniem.
— I z nią też sobie poradzisz — zadeklarował.
Milczeliśmy chwilę, a ja skubałam spódnicę mojej brązowej sukienki, zastanawiając się, czy moje życie będzie już do samego końca tak nieprzyjemne. Chociaż być może znajdą mi męża, który nie będzie aż tak zły, a ja wybuduję sobie własny bungalow w jakiejś wioseczce i też będę się tam chować? Znów chciało mi się płakać.
— Jeszcze jedna sprawa wymaga sprostowania. — Zgasił papierosa w zlewie, a ja prawie podskoczyłam na dźwięk jego głosu, bo milczeliśmy już dłuższą chwilę. 
— Ta maszyna do szycia, którą znalazłaś, nie była Druelli. Była moja. — Mrugnął do mnie łobuzersko.

*

[transkrypcja nagrania z dnia 03.10.1970]

Test, test. Uwaga, test… Dobra, chyba działa. Siadaj.

[szuranie]

Naprawdę chcesz tego słuchać?

O tak. Naprawdę! Dosyć smęcenia po kątach, moja droga! To będzie dla ciebie idealną terapią. Pamiętaj, nowy rok — nowa ty!

Alana…

Przestań robić taką minę, Chryste Panie, myślałby kto, że robię ci krzywdę!

Nie wiem, czy to dobry pomysł…

Myślę, że rozmowa o tym ci pomoże. Szczerze. Moja mama chodzi do terapeuty od lat. 

Co to jest „terapeuta“?

[…]

I to jej pomaga?

Mniej więcej… Ale nie o to chodzi! Ja na ten przykład chętnie się dowiem o wszystkich grzeszkach i tajemnicach rodu Blacków! [śmiech]

Alana, to nie są żarty! Bierz cokolwiek z tego na poważnie, naprawdę nie widzę z tym nic zabawnego! Wyrzucili mnie z domu, nie mam dokąd pójść, zostałam z niczym, moje siostry ze mną nie rozmawiają-…!

Wiem, kochanie. […] Więc teraz my będziemy twoimi siostrami, tak? No. Straciłaś dwie, zyskałaś cztery, uważam, że matematycznie wyszłaś na plus.

[śmiech]

No. Głowa do góry. Poza tym, zmień trochę podejście. Nie traktuj tego jak… Ja wiem, skreślenie z drzewa genealogicznego.

To właśnie zrobili. Mamy dokumenty, które-…

Boże. No dobra, ale niemniej jednak! Myśl o tym jakoś… To nie jest koniec życia, mała. Wręcz przeciwnie, to jest… To nie jest twoje wygnanie z raju, okej?

A co niby?


Twoja wielka ucieczka!




Alden Rosier, lato 1969

5 komentarzy:

  1. Wujaszek krawcową, tęcze i jednorożce! Priscilla pieje na pustyni ze szczęścia, zaręczam. A poza tym tęcz i jednorożców raczej tu nie ma, ale przynajmniej Andromeda wreszcie przegląda na oczy. Mam małą nadzieję, że zapragniesz wprowadzić i Toma do opowiadania. Chciałabym zobaczyć jego spotkanie z cioteczką Walburgą. Ciekawe czy wylazłaby z niej taka psychofanka jak te, które widziałyśmy w Londynie (trololo). Pewnie pobiłyby się o niego z Bellą (bo zakładam, że to on jest odbiorcą lwiej części jej listów). Cat fight o Czarnego Pana, tego internety chyba jeszcze nie widziały? Chociaż z drugiej strony, nie przeczesałam czeluści Tumblr jeszcze tak dokładnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Och, zobaczyłam Bowiego (swoją drogą przypomniałam sobie o opcji obserwowania bloga, brawo ja, nie musisz mnie powiadamiać) w powiadomieniach i umarłam, bo on nadal strasznie boli i boleć chyba będzie, więc dla utrzymania postępującej depresji włączyłam sobie Lazarusa i zaczęłam czytać. To nie był dobry wybór, bo mi się smutno jakoś zrobiło, przy scenie z przytulankiem zaczęłam rzewnie nosem pociągać, bo mi się jakoś tak dziwnie zrobiło, a przy końcówce to się w ogóle rozkleiłam, a takie co§ zdarzyło mi się ze dwa razy w życiu czy coś. Możesz - na spółę z Bowiem - czuć się winna tego, że się rozpłakałam. Wybierz sobie, czy to dobrze, czy źle.

    Awh, Rookwood mógł ją perfidnie wykorzystać, ale w mojej głowie ewoluował do postaci Aidana Turnera, przepadłam. Chociaż jak tak rozważyć próbując pominąć fakt, że jest przeuroczy, z pewnością ogromnie przystojny, charyzmatyczny, dobrze wychowany, ułożony i jakby było mało, to mogę dać sobie rękę uciąć, że doskonale wygląda w płaszczu - no, pomijając te rzeczy, to by musiało boleć, dowiedzieć się, że ktoś był dla ciebie... no, taki, tylko dlatego że miał jakiś swój chory cel. No, musiałoby boleć jak cholera, pewnie bardziej niż rozstanie (brzmi dużo lepiej niż zerwanie, prawda?).

    Ach, dobra, porozwodzę się jeszcze kawałek nad tym, jak bardzo klimat tego rozdziału - widzę Andy liczącą książki, jakbym ją znała osobiście, a bungalow urósł do rangi mojego własnego zamku, serio. Kupię sobie niebieski domek nad morzem, znajdę faceta który ze mną wytrzyma i będę udawała, że on to wujek Alden. No bo plis, jak można nie kochać faceta, który szyje na maszynie i tak ładnie pachnie? Geez, na miejscu Andy byłabym strasznie niezdecydowana mając wokół i Rookwooda, i wujcia, i Bellatrix, w ogóle ich wszystkich. Chociaż w sumie fakt, że Bellatrix i wujek byliby wtedy moją rodziną mógłby być dość znaczący.

    Ah, whatever, najbardziej bezsensowny komentarz w mojej długiej komciowej karierze; przepraszam, nie spałam od wczoraj i jestem lekko zamroczona. No nic, mam nadzieję że cokolwiek miało sens.

    Weny, dużo weny, i żebyś tak ładnie rozdziały pisała, jak ten. Bo wyjątkowo mi się podobał. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następnym razem zachęcam do słuchania podanego soundtracku, to się poryczysz tak jak ja przy pisaniu ;) Więc właściwie cofam to, lepiej nie słuchaj.

      Rookwood już niedługo zabłyśnie w nowym rozdziale… A potem sama ocenisz. (też chcę niebieski domek nad morzem, jak znajdziesz to się wprowadzam z moją maszyną do pisania!)
      beta wycięła mi fragment zajeżdżający incestem, bo ja do Aldena mam słabość.

      Kocham twoje komentarze, wpadaj! Cieszę się, że nadal się podoba! <3

      Usuń
    2. Wiesz, ja bym chętnie słuchała soundtracku, ale robię to raczej zbiorczo, jak mam okazję, bo czytam na telefonie jeśli mam chwilkę, a w wersji mobilnej blogger nie kocha i nie wyświetla soundtracku. A jak włączam wersję komputerową, to mi się telefon wyłącza. Wiem, wstyd mi. ;)

      Usuń
  3. Paskudny ten romans Druelli i Cyganusa, powiem Ci. W sensie, spodziewałam się czegoś mniej więcej w tym stylu, ale i tak... Paskudny. Zaplątane, brudne, ohydne i bardzo arystokratyczne w swoim wyrazie losy zapewne całkiem sympatycznych ludzi. Spiski, rodzinne sekrety, majątki, spadki i cały ten syf – ze Śmierciojadami na dokładkę. Nagle zrobiło się tak czarno, że nie widać nawet światełka w tunelu, choćby miał to być i pociąg. Nawet ci wszyscy seksowni Ślizgoni stracili mocno na urodzie... Żeby nie powiedzieć, że totalnie wzięli w łeb... Rookwood, jak mogłeś?!
    Naprawdę paskudna, paskudna część, która może nie tyle wszystko odwraca (no bo hej, to jednak Blackowie, nie?), ale jednak daje tym czystokrwistym obuchem po głowie.

    Dlatego mam dla Andy tylko 3 słowa:

    RUN! RUN! RUN!

    Kocham wujka Aldena i mogę go adoptować, gdy z nim skończysz. Razem z maszyną, bo mam już kilka pomysłów. Btw, jest tak dobrze obsadzony, że nie będę miała nic przeciwko, jeżeli w następnej części napiszesz, że w tajemnicy przed rodziną został ikoną wizard popu czy czegokolwiek innego... Może być nawet drag queen :)
    "Pachniał papierosami, kawą, tuszem do maszyny do pisania i szarym mydłem" - absolutnie epickie połączenie. Ech.

    Kłaniam!

    OdpowiedzUsuń