30 mar 2016

Rozdział VIII

Druella i Cygnus Black, circa 1950




Wizyta u Rookwoodów była jedynym urozmaiceniem moich wakacji. W to lato ojciec nawet nie zająknął się o zabraniu nas do Toskanii, ani też w ogóle nigdzie. Cygnus Black zapomniał o swoich córkach, zatem przez pozostałe tygodnie lipca wałęsałam się po domu jak zagubiona dusza, nie wiedząc, co miałabym ze sobą począć. Nikt nie zważał na moją obecność, czy też nieobecność, bo od jakiegoś czasu dom Blacków zajęty był dużo ważniejszymi sprawami: nastał początek sierpnia i za niecałe dwa dni Narcyza miała wyjechać do Francji z Malfoyami. 
Ciotka Walburga wróciła do własnego domu ledwie na chwilę, a gdy dopilnowała, że służba zajmuje się właściwie jej pozostawionymi sobie dwoma chłopcami, przybyła do nas niezwłocznie siecią Fiuu, by osobiście nadzorować zawartość i tempo pakowania kufra mojej najmłodszej siostry. Każdą minutę dnia spędzały w idealnym synchronie na debatach dotyczących temperatur przewidywanych we Francji na następne tygodnie, obecnej mody paryskiej i odpowiedniej długości spódnic. Gdy to zostało ustalone, przeszły do deliberacji nad odpowiednim zachowaniem, niekończących się powtórek z lekcji etykiety, francuskiego i sztuki prowadzenia uprzejmej konwersacji. Jeśli Lucjusz Malfoy w ogóle zamierzałby rozmyślić się co do jakże wspaniałego mariażu, który rychło go czekał, teraz nie miał już żadnych szans — zapewniam. W drobne, białe rączki Narcyzy złożono wszelką możliwą broń, jaką w takiej sytuacji dama posiadać powinna. Lucjusz jeszcze o tym nie wiedział, ale pozbawiono go wszelkiego wyboru.
Pozostawione z Bellą samym sobie, jakoś zapełniałyśmy swój czas. Ja pałętałam się z góry na dół po piętrach, nudząc się każdą ledwie dotkniętą książką, a Bellatrix… Bellatrix przesiadywała całymi dniami w swoim pokoju, ściśnięta nad biurkiem, i pisała coraz więcej listów. Nie wiedziałam do kogo, nie wiedziałam o czym, ale podejrzałam kiedyś, że były to coraz dłuższe i coraz ciaśniej zapisane długie rolki pergaminu — wszystkie do tajemniczego odbiorcy. Mając w pamięci jej romans z Lestrange’em nie podejrzewałam jednak, że to listy miłosne. Obydwoje nie wydawali mi się odpowiednimi ludźmi do podobnie romantycznych gestów. Zwłaszcza, że te tajemnicze epistoły Bellatrix postanowiła zapisywać czarnym, połyskującym na zielono atramentem — niezbyt to nastrojowe. Taki atrament musiała zakupić u Scrivenshafta na specjalne zamówienie, a naprawdę nie sądziłam, by dla Rudolfusa wysilała się aż tak bardzo. Komu zatem tak usilnie starała się zaimponować?
Ostatnio oddalałyśmy się od siebie coraz bardziej. Domyślałam się, że musiało to być spowodowane tym, że dorastała, a ja w gruncie rzeczy wciąż jeszcze nie wybiegałam myślami tak daleko w przyszłość. Nie umiałam jeszcze patrzeć na życie z jej perspektywy, a faktem było, że w grudniu miała osiągnąć pełnoletniość. I chociaż nikt specjalnie o tym nie wspominał, była zasadniczą dziedziczką fortuny rodziców. To wiązało się oczywiście z wyjściem za mąż w trybie ekspresowym, przeciwko czemu Bella opierała się jak mogła. Domyślałam się, że ciotka Walburga uważała za swoją wielką porażkę, że do tej pory nie miała jeszcze szansy ogłosić w towarzystwie zaręczyn Bellatrix z jakimś dziedzicem innego szanowanego rodu. Ostrzyła sobie zęby na moją siostrę i knuła, knuła coraz bardziej, widziałam to w jej oczach ilekroć tylko na Bellę spojrzała. Szperała w papierach ojca, śledziła drzewa genealogiczne i wtrącała się we wszystkie sprawy, w które wtrącać się nie powinna. Nienawidziłam jej. Wiedziałam, że to samo czeka i mnie, a znalezienie mi i Bellatrix odpowiednio upośledzonego genetycznie idioty to tylko kwestia czasu. Wisiało to nad nami jak fatum, zupełnie jakbyśmy były niezdolne do ułożenia sobie życia samodzielnie.
W gruncie rzeczy oddalałam się też coraz bardziej od ojca. W moim mniemaniu tak naprawdę to do niego powinno należeć zadanie znalezienia nam męża, a tymczasem coraz bardziej wycofywał się z jakiegokolwiek kontaktu ze światem, pozwalając o wszystkim decydować swojej dominującej siostrze. Na nieszczęście ja z moimi robiłyśmy to samo. Ostatnio Narcyza w ogóle się do mnie nie odzywała — uwielbienie rodziny Malfoy zdawało się przekonać ją o tym, że jest w jakimś sensie lepsza od reszty populacji. Co do mnie, wałęsałam się na zmianę po bibliotece na drugim piętrze i po tej mniejszej, na pierwszym. Przeglądałam każdą książkę najwyżej do połowy, wyjątkowo nie mogąc się doczekać końca wakacji. Nawet wizja Klubu Naukowego pod wodzą Teda Tonksa i całkowicie zdominowanego przez Demeter jakoś mi specjalnie nie przeszkadzała. Przynajmniej w szkole będę mogła znowu zająć się doskonaleniem moich umiejętności magicznych. Czułam jak więdnę w wielkim domu i kompletnie tracę wolę życia — a, jak wiadomo, w obliczu większej swobody do głowy przychodzą bardzo różne pomysły… Pewnej soboty, pod wpływem napadu niezdrowej ciekawości, postanowiłam niniejszym przestać zajmować się dozwolonymi dla powszechnego użytku lekturami znajdującymi się na pierwszych kilku półkach regałów i sięgnąć po te dużo bardziej „soczyste“ — i zakazane.
W pełnej konspiracji upewniłam się, że nikt mnie nie widział i przysunęłam krzesło pod najbardziej obiecujący, okazały dębowy regał. Byłam aż nadto wysoka jak na piętnastolatkę, więc bez trudu zdołałam dosięgnąć ostatnich kilku półek. Teraz odzyskałam nieco wigoru. Robienie tego, co zabronione z pewnością przerwało na chwilę moją nudną wegetację. Teraz przesuwałam chciwie palcami po zakurzonych i od dawna nieotwieranych tomiszczach, zastanawiając się, o czym są i czemu właściwie nie wolno nam ich dotykać. To ostatnie wyjaśniło się całkiem szybko.
Niektóre tytuły były po łacinie, inne zatarły się całkiem, a jeszcze kolejne już z samej nazwy sugerowały, że zawierają rzeczy tak straszne i czarnomagiczne, że nawet bałam się ich dotykać. Moją uwagę przykuła dopiero ostatnia książka, która właściwie na książkę nie wyglądała. Była obszerna, zakurzona i wciśnięta w sam środek przedostatniej półki. Wyglądało na to, że nikt jej nie ruszał od lat — na brzegach kartek leżał obrzydliwy, zasuszony pająk. Strzepnęłam go zaraz i rozsunęłam sklejone ze sobą okładki sąsiadujących tomiszczy, by wyciągnąć interesujące znalezisko. Okładka była skórzana i wciąż błyszcząca, pomimo zalegającej na niej warstwy kurzu. Zeszłam z krzesła najszybciej jak mogłam i usiadłam w głębokim fotelu, oglądając dokładnie to, co znalazłam. Odgarnęłam ręką szarą warstwę lepkich paprochów, ale na okładce nie było żadnego tytułu. Otworzyłam zatem tajemnicze znalezisko i dopiero wtedy okazało się, co to właściwie było.
Odkryłam stary, zapomniany przez wszystkich album ze zdjęciami — czy też raczej, skrupulatnie ukryty przed światem album ze zdjęciami. Nie miałam pojęcia, dlaczego ktoś miałby go tak dokładnie ukryć w nieodwiedzanej części rodzinnej biblioteki. Blackowie z reguły nie mieli albumów. Wszystkie ważniejsze zdjęcia przodków wisiały w eleganckich oprawach na ścianach. Antyczne złote i srebrne ramki stały też na komodzie w salonie, na biurku w gabinecie ojca, a nawet na stolikach w pokojach gościnnych. Jeśli któraś z panien Black przypadkiem okazałaby się ponadprzeciętnie urodziwa, wiadomą rzeczą było, że należało ją sportretować więcej razy od innych — stąd nieskończona liczba zalegających na strychu portretów mojej dalekiej kuzynki, Elladory Black. 
Kiedy przyjrzałam się bliżej twarzom na starych, czarno-białych fotografiach i portretach w sepii, odkryłam dlaczego ktoś schował to wszystko przed resztą domowników. Na każdym zdjęciu była moja matka. Na niektórych sama, na innych machała radośnie, stojąc w grupie koleżanek na tle Hogwartu. Ze szkolnej tarczy domyśliłam się, że jej Domem był Slytherin — jakżeby inaczej… Ale dopiero, gdy zobaczyłam kolejną fotografię, serce zabiło mi mocniej. Mama była na nim małą dziewczynką, a obok niej stał ktoś, kogo poznałam od razu — młody mężczyzna, uśmiechający się oszczędnie, o starannie przyczesanych włosach i oczach różnego koloru. Wujek Alden rozglądał się ze znudzeniem na boki i obejmował swoją młodszą siostrę opiekuńczo. Na jego piersi dostrzegłam tarczę Ravenclaw i nie mogłam się nie uśmiechnąć. Wreszcie! Zawsze sądziłam, że byłam jedyna! Dlaczego dali mi sądzić, że jestem jakimś zdziwaczałym, odosobnionym przypadkiem? Dlaczego wujek nigdy mi o tym nie powiedział?
Przerzuciłam niecierpliwie jeszcze kilka kartek albumu, szukając kolejnych znajomych twarzy. Znalazłam aż nadto. Z eleganckiego portretu w sepii patrzyła na mnie uśmiechnięta siedemnastoletnia Georgiana Rookwood. Z podpisu na fotografii wynikało, że wtedy nazywała się jeszcze Bowes-Lyon. Na następnym zdjęciu stały obok siebie razem z moją mamą. Matka Augustusa nie kłamała. Faktycznie wyglądały na bardzo zżyte. Georgiana nachylała się do jej ucha i szeptała jakiś sekret, a mama zaśmiewała się do rozpuku. Zdjęcie musiało zostać zrobione z zaskoczenia.
Nie mogłam oderwać się od tego znaleziska przez bardzo długi czas. W głowie plątało mi się coraz więcej pytań. Czy to ona schowała tu ten album? Czy po prostu o nim zapomniała? A może schował go tu ojciec? To było bardziej prawdopodobne — nie chciał zniszczyć tych zdjęć, ale nie chciał ich też oglądać. Na końcu albumu znalazłam chyba najbardziej nieoczekiwane fotografie: moje i Belli z dzieciństwa. Razem, osobno, z lalkami, z mamą, z tatą, w różnych sukienkach, w różnych sceneriach. Zastanawiałam się, kto robił te wszystkie zdjęcia. Czy robili je razem? Nigdy nie widziałam ojca z aparatem fotograficznym. Zachodziłam też w głowę, czemu na większości ujęć ojciec wyglądał na wręcz upojonego szczęściem. Machał do mnie, szczerząc idealnie równe zęby, a ja ledwo powstrzymałam się od płaczu, bo zorientowałam się, że nie pamiętałam go takiego. Ba, nawet nigdy go tak szczęśliwego nie widziałam. Teraz kojarzył mi się tylko z ponurym mężczyzną, który z zaciętą miną przeglądał przy biurku bezsensowne stosy dokumentów.
Gdy dobrnęłam do samego końca albumu, byłam bardziej niż rozczarowana. Nie chciałam się rozstawać z tą namiastką matki, którą tu znalazłam. Chciałam wiedzieć więcej o jej życiu zanim wyszła za mąż, zobaczyć jeszcze trochę zdjęć uśmiechniętego ojca — Merlin jeden wiedział, że na żywo chyba go już takiego nie zobaczę. Zamknęłam album i przycisnęłam go do siebie, ale w tej samej chwili coś wbiło mi się boleśnie w mostek. Zaskoczona przesunęłam ręką po pozornie gładkiej, skórzanej okładce. Coś musiało być schowane pod spodem… Otworzyłam album, macając niecierpliwie ostatnią stronę i tylną oprawę. Ktoś wcisnął jakiś przedmiot pod gruby papier — teraz czułam to wyraźnie. W tym dość kulminacyjnym momencie mojego wielkiego odkrycia, gdy snułam intensywnie rozważania o tym, co takiego mogło zostać tak skrupulatnie ukryte, usłyszałam kroki na schodach. Szybko zatrzasnęłam album i poderwałam się z miejsca. Schowałam go za szafą w ostatniej chwili, gdy do biblioteki weszła Narcyza. Spojrzała na mnie bez cienia emocji, była właściwie zniecierpliwiona. Zacisnęła usta niczym mała kopia ciotki Walburgi i zapytała oskarżycielsko:
— Co robisz na podłodze?
— Przewróciłam się. — Wstałam i otrzepałam sukienkę. 
Narcyza westchnęła jak gdyby na jej barkach spoczywał ciężar utrzymania tego domu w porządku i wystudiowanym ruchem pokręciła powoli głową. 
— Mogłabyś przestać w końcu to robić. 
— To nie moja wina, że się potknęłam! — oburzyłam się trochę. 
— Gdybyś mniej się potykała, być może ciocia Walburga mogłaby ci w końcu znaleźć odpowiedniego kandydata na męża… Nie sądzisz? — Uśmiechnęła się słodko, a ja ledwo się powstrzymałam, by nie wytargać jej za te blond kudły. 
— Narcyza! Jesteś bezczelna! Odszczekaj to natychmiast! — Nie wiedziałam, co mam na to odpowiedzieć, bo podobnie żmijowatego zachowania jeszcze u niej nie widziałam. To musiało być coś, co podłapała niedawno, a ja nie mogłam uwierzyć, że moja dwunastoletnia siostra jest jeszcze większą suką, niż Demeter Brownstone.
— Po prostu mówię ci jak jest, skarbie. — Spojrzała na swoje idealne paznokcie. — A teraz chodź w końcu na dół. 
— Po co? — warknęłam, nie zamierzając robić niczego, o co ten mały blond koszmar mógłby mnie prosić. 
— Nie pożałujesz. — Uśmiechnęła się tajemniczo i wyszła pierwsza, idąc w kierunku schodów w taki sposób, jakby na dole miał na nią czekać co najmniej orszak rycerzy Jej Królewskiej Mości oraz sama Elżbieta II. 
W pokoju dziennym siedziała bardzo znudzona Bella i niezwykle podekscytowana ciotka Walburga, która czytała na głos treść trzymanego w dłoni listu. Cokolwiek to było, musiało dopiero przyjść pocztą i wyglądało na bardzo eleganckie zaproszenie. Świeżo rozerwana koperta leżała u jej stóp.
— … mają zaszczyt zaprosić na uroczysty bal z okazji kryształowej rocznicy ślubu-…! Och, Narcyzo, słyszałaś? — Ciotka pomachała do Narcyzy, która udała nadnaturalne wręcz zainteresowanie i usadowiła się przy ciotce, która podjęła uroczyste czytanie:
— No. Jesteś wreszcie. Jeszcze raz, od początku. — Zerknęła na mnie ze zniecierpliwieniem, a ja przycupnęłam na wolnym fotelu, nie wiedząc, co mogłam takiego zrobić od czasu mojego przybycia, by już, natychmiast, wzbudzić jej niechęć. — Haskell i Georgiana Rookwood mają zaszczyt zaprosić na uroczysty bal z okazji kryształowej rocznicy swojego ślubu! Adres rezydencji… Na Merlina, to ich główna rezydencja! Data, godzina, répondez s'il vous plaît! To już w październiku! — zapiała, a ja ledwo się powstrzymałam, by nie rozdziawić ust ze zdumienia. Rookwoodowie?
— Wspaniale. Czy mogę już iść? Muszę dokończyć bardzo ważny list. — Bella wstała, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem, ale ciotka usadziła ją jednym szarpnięciem z powrotem na kanapie.
— Siadaj, głupia! Andromedo, zamknij usta! Wyglądasz jak zdegradowany okoń. Dziewczęta, czy wy w ogóle wiecie, co to oznacza dla waszej pozycji w towarzystwie?!
Narcyza pokiwała gorliwie głową, niczym zapalony katolik podczas kazania, w którym ksiądz zapewnia, że wszyscy grzesznicy skonają w męczarniach, a ja skrzywiłam się mimowolnie.
— Andromeda! Przestań robić miny! Merlin jeden wie, że przez całe swoje życie nie zrobiłaś nic, by pomóc tej rodzinie w nawiązaniu odpowiednich koneksji — nie to co ty, moja złota… — Ucałowała Narcyzę w czoło, a ja czułam jak wzbiera we mnie gniew. Jedyną możliwością, dlaczego Rookwoodowie w ogóle sobie przypomnieli o istnieniu Blacków, byłam JA! Ale nie zamierzałam ciotki o tym informować. Wiedziałam, jak bardzo lubi mieszać w moim życiu. 
— Niemniej jednak! — kontynuowała swoją tyradę, a jej podbródki drżały z podniecenia. — Szczęście w końcu się do ciebie uśmiecha, więc nie spieprz tego z łaski swojej! Rookwoodowie mają syna! JEDYNEGO DZIEDZICA! Czy ty w ogóle wiesz, co oznaczałoby połączenie naszych dwóch rodów?! — zakończyła, wznosząc zaproszenie dramatycznie w powietrze,  po czym albo udała, że nie widzi, albo faktycznie nie widziała, jak Bella przewraca ze znudzeniem oczami. 
— Świetnie. Skoro Andromeda ma już zaklepanego męża, ja wracam do siebie. — Tym razem z nadnaturalną szybkością wymknęła się z zasięgu rąk ciotki i pomaszerowała na górę. 
Ja, bez słowa, podążyłam za nią, nie chcąc stracić okazji do ucieczki od tej jałowej dyskusji. Z wiekiem obojętniałam nieco na te impertynenckie docinki, co nie znaczyło wcale, że nie godziły w moje poczucie własnej wartości — ale wcale nie dlatego chciałam jak najszybciej wrócić do swoich spraw. Z tyłu głowy wciąż miałam tajemniczy album ze zdjęciami. Ciotka na szczęście zaraz zajęła się rozprawianiem z Narcyzą o odpowiednich kreacjach balowych i całkowicie zapomniała o swoich pozostałych dwóch bratanicach. Bella trzasnęła drzwiami sypialni zanim w ogóle zdążyłam się do niej odezwać, więc ja podążyłam do biblioteki, by jak najszybciej odkryć, czym dokładnie był tajemniczy przedmiot ukryty w albumie.
Wyciągnęłam go ostrożnie zza szafy i czym prędzej zaniosłam do swojego pokoju. Ciotka wciąż paplała — do tego wyjątkowo głośno — więc miałam pewność, że nikt mnie nie nakryje. Zamknęłam się na klucz i natychmiast złapałam za nóż do otwierania listów. Z lekkim wahaniem podważyłam ostatnią kartkę przy okładce. Stary klej puścił od razu, a na moje biurko z brzękiem wypadł mały, gruby klucz. Podniosłam go do światła. Wyglądał zupełnie jak klucz do mojego pokoju. Właściwie podobnie do każdego innego w całym domu. Do którego pokoju mógł…?
Domyśliłam się od razu. Nie bez powodu trafiłam do Domu Roweny Ravenclaw. Oszołomiona znaleziskiem wcisnęłam go głęboko do kieszeni sukienki, a album schowałam do szkolnego kufra, pomiędzy podręczniki do transmutacji i eliksirów. Tam nikt nie powinien zaglądać. Po chwili jednak wpadłam na pewien pomysł i otworzyłam go jeszcze tylko na chwilę. Przewróciłam parę stronic, aż znalazłam to, o co mi chodziło. Wyjęłam zdjęcie wujka Aldena z mamą i przeszperałam papiery na biurku w poszukiwaniu pustej koperty. Zakleiłam ją i zaadresowałam. Przy pierwszej okazji odwiedzin przez Pluskwę zamierzałam mu to wysłać. Byłam ciekawa, czy pamiętał to zdjęcie. Jeśli będzie w wybitnie dobrym nastroju, co czasem mu się zdarzało, być może opowie mi o nim coś więcej?
Klucz spoczywał w mojej kieszeni przez resztę dnia. Trzymałam go przy sobie aż do wieczora i stanowił swoistą barierę ochronną pomiędzy mną a ciotką Walburgą, znudzonym ojcem i niekontaktowymi siostrami. Wiedziałam od razu, który pokój otwierał. Musiałam go ponownie odwiedzić, bo jeszcze nigdy wcześniej nie czułam się tak samotna, jak podczas tych wakacji. Starałam się zachowywać naturalnie podczas wszystkich posiłków i bezmyślnie uczestniczyłam w grzecznościowych konwersacjach. Tylko Roger co jakiś czas posyłał mi podejrzliwe spojrzenia i chyba tylko on domyślał się, że moje myśli zajęte były tajemniczą sprawą dużo większej wagi, niż nieustanne paplanie Narcyzy i ciotki o szacownej, nieposzlakowanej rodzinie Malfoy.
Okazję do wymknięcia się z pokoju zyskałam dopiero, gdy było już grubo po północy, a w korytarzu rozległo się głośne chrapanie ciotki Walburgi. Leżałam w łóżku, udając, że śpię, ale tak naprawdę czekając, aż wszyscy domownicy i służba zasną. Letnia bryza rozwiewała delikatnie zasłony w otwartym oknie, a ja czekałam w napięciu, czując, że mimo dostępu świeżego powietrza zwyczajnie się duszę. A co, jeśli ktoś mnie nakryje? Co jeśli ojciec się dowie? Pokój był nieotwierany od lat, co jeśli drzwi zaskrzypią? Ściskałam klucz w spoconej dłoni. Zrobił się ciepły i wilgotny, wokół roznosił się zapach metalu, a ja nie mogłam się uspokoić. To tylko pokój, powtarzałam sobie. Pokój pełen starych przedmiotów… Nie wierzyłam jednak we własne zapewnienia, bo pomimo wszelkiej zdolności do logicznego myślenia wiedziałam, że tak naprawdę zamknięta sypialnia matki to pokój pełen duchów. 
Zebrałam się na odwagę dopiero około pierwszej w nocy. Najciszej jak mogłam przemknęłam się boso do korytarza, a później bocznymi schodami na piętro. Tam poruszałam się jeszcze ostrożniej, bo istniała szansa, że ojciec nie spał i swoim zwyczajem pracował do późna. Na szczęście nie. Przemknęłam się przy jego pogrążonym w ciemności gabinecie i ruszyłam prosto do ostatnich drzwi, teraz już prawie potykając się z nerwów. Nasłuchiwałam długo pogrążonego w ciszy domu, zanim wsadziłam klucz do zamka, ostatecznie zebrałam się na odwagę i przekręciłam go stanowczo. Nieużywany od dwunastu lat zamek nawet nie zgrzytnął. Los był po mojej stronie lub być może to po prostu właściwość czarodziejskiego domu, w którym magia ukrywa się nawet w najmniejszych zakamarkach. 
Do mojego nosa natychmiast dostał się przejmujący zapach kurzu i stęchlizny. Zatkałam go palcami, by przypadkiem nie kichnąć. Gdzieś w oddali usłyszałam skrzypnięcie i na chwilę zamarłam, stojąc w na wpół otwartych drzwiach i nasłuchując w przerażeniu niczym sarna na środku drogi. Na szczęście musiało to być po prostu pęczniejące w nocy drewno. W tak starym domu pełnym antycznych mebli dziwne dźwięki nie były rzadkością, powinnam to przecież wiedzieć… Wyjęłam szybko klucz z zamka i najciszej jak umiałam zamknęłam za sobą drzwi. Znalazłam się znów sama w zapomnianym mauzoleum na cześć matki i nie wiedziałam dokładnie, czy mam się rozpłakać, czy zacząć bać się tych wspomnianych już duchów przeszłości.
Nie mogłam zapalić światła, więc po cichu podeszłam do okna i odsunęłam powoli zasłony, modląc się, by nie spadł mi na głowę żaden zabłąkany pająk. Światło księżyca wlało się do środka grubą smugą, a ja natychmiast spojrzałam za siebie i spośród wszystkich spraw, o których mogłam w tym momencie myśleć, zaczęłam się w panice zastanawiać, jak mam zatrzeć pozostawione po sobie na zakurzonej podłodze ślady bosych stóp. Nadal ściskałam w dłoni rozgrzany klucz i rozglądałam się w panice dookoła. Powinnam była być może zwrócić uwagę na to, że teoretycznie gdzieś na podłodze powinny się też znajdować moje inne ślady — te mniejsze, wcześniejsze, z czasu, gdy „włamałam się“ do pokoju po raz pierwszy. Byłam na to jednak albo zbyt rozkojarzona, albo panował za wielki mrok, bo nie zauważyłam niczego. Odsłoniłam okno jeszcze trochę i rozejrzałam się ponownie, oddychając głęboko i starając się uspokoić. Czego tak naprawdę tu szukałam? Nie wiedziałam, choć trwałam w przekonaniu, że gdy tylko to znajdę, będę wiedzieć na pewno.
Podeszłam powoli do dużego łóżka z czterema kolumienkami, mając nadzieję, że się pode mną nie zarwie. Na szczęście nawet nie zaskrzypiało. Ostrożnie rozsunęłam delikatny baldachim i wsunęłam się na zakurzoną, wyblakłą pościel w drobne różyczki. Leżałam tak długo, zastanawiając się, czemu właściwie mama miała swoją własną sypialnię. Być może w tym wieku coś takiego jak brak miłości w małżeństwie jeszcze do mnie nie docierało, a być może, pomimo całego cynizmu wyhodowanego w sobie na przestrzeni lat, wciąż święcie wierzyłam, że związek moich rodziców był w miarę szczęśliwy — choć przecież zawarty z rozsądku. 
W końcu musiałam wstać, obawiając się, że tu zasnę. Zasunęłam baldachim i podeszłam do szafy, chcąc sprawdzić, czy suknie mamy nadal są nietknięte przez mole. Otworzyłam ją najciszej jak mogłam i przesunęłam po nich ręką. Wydawały się niedotknięte zębem czasu, choć koszmarnie zaniedbane. Pomimo tego, że krój niektórych — te bufiaste rękawy i dziwaczne treny! — był już dawno niemodny, z innych z łatwością dałoby się jeszcze coś zrobić. Zdjęłam z wieszaka białą, koronkową letnią sukienkę, którą natychmiast skojarzyłam z fotografią w albumie. Widziałam ją dosłownie przed chwilą. Mama miała ją na sobie na rodzinnym pikniku. Nie pamiętałam go wcale, chociaż ja i Bella musiałyśmy mieć tam po trzy czy cztery lata. Przyłożyłam sukienkę do siebie. Byłam już tak wysoka, jak ona. Mogłabym ją nosić… Czy ojciec by się zorientował? Zbadałam materiał w dłoniach. Być może mogłabym wysłać to w tajemnicy do jakiejś krawcowej? 
Odłożyłam ją na razie na stojący obok szafy fotel i grzebałam dalej, gdy nagle coś na samym dnie przykuło moją uwagę. Był to lśniący futerał maszyny do szycia. Dziwne, zdawało mi się wcześniej, że jedyną w pokoju była ta staroświecka, która stała w kącie. Ukucnęłam przy niej i ostrożnie postawiłam na podłodze, by móc jej się lepiej przyjrzeć. Złoty napis „Singer“ na boku i błyszcząca obudowa musiały być zaczarowane, bo wyglądały jak nowe. Czemu ktoś rzucałby zaklęcia ochronne na maszynę do szycia? Czyżby hobby mamy wykraczało daleko poza ramy hobby? Być może była zdolną projektantką, nie wiedziałam. Nikt o tym nigdy nie wspominał. Czy skoro ona to robiła… Czy szycie mogło być tak trudne, jak się spodziewałam? Ostrożnie powiesiłam sukienkę z powrotem w szafie i zbadałam jej dno. Nie znalazłam tam nic więcej. Zmierzyłam krytycznym okiem maszynę. Skoro była dla matki na tyle cenna, by ją zaczarować, jedynym słusznym wyjściem było ją stąd zabrać i wykorzystać w szczytnym celu. Na pewno nie miałaby mi za złe, a sądząc po jej świetnym guście — nie chciałaby, żebym do końca życia nosiła obrzydliwe kreacje wybrane przez ciotkę Walburgę. 
Maszyna była ciężka, zaskakująco ciężka. Postawiłam ją przy drzwiach i w przypływie geniuszu zatarłam ręką ślady moich stóp na zakurzonej podłodze. Nie wyglądało to naturalnie, nie było bardzo inteligentne z mojej strony, ale… Przecież kto jeszcze oprócz mnie miałby tu w ogóle zaglądać? Jedyny klucz, razem z maszyną do szycia i albumem, spoczął na dnie mojego szkolnego kufra.

*

Kilka dni później Narcyza wyjechała do Francji. Nie brakowało mi jej szczególnie. Nie przypuszczałam nawet, jak bardzo jeszcze jeden sekret może odmienić całą moją perspektywę patrzenia na wszystko wokół. Miałam coraz więcej tajemnic, niektóre należały do Belli, niektóre nie — coraz więcej miałam swoich własnych i z jakiegoś powodu to dodawało mi sił. Od tej pory, jeśli tylko ciotka Walburga wpadnie na pomysł, by mnie poniżać, będę mogła rozmyślać o albumie ze zdjęciami i maszynie do szycia i nie zwracać na nią najmniejszej uwagi. Zamierzałam przeczytać wszystko, co istniało na temat szycia i projektowania i w swoim czasie samodzielnie przerobić sukienki matki. Nie zamierzałam z nikim dzielić się moją nową tajemnicą, nawet z Bellatrix — zwłaszcza, że wciąż nieodmiennie przesiadywała w swoim pokoju, dając mi do zrozumienia, że nie jestem godna, by nawet przebywać w tym samym pomieszczeniu, co ona. I dobrze. Niech tam siedzi i pisze swoje listy. Ja byłam zbyt zajęta planowaniem projektów i całej gamy kolorów, które nareszcie będę mogła nosić. Na pewno koniec ze sraczkowatymi brązami!
Gdy tylko Cyzia opuściła nas na następne dwa tygodnie, ciotka Walburga również wyjechała. Dom pogrążył się w niemal grobowej ciszy. Służba odetchnęła, Roger przestał chodzić w pełnej liberii i nawet ojciec wyglądał na odrobinę bardziej obecnego duchem. Cały dom zdawał się przestać stać sztywno na baczność. Jeśli chodzi o mnie, otrzymałam informację zwrotną od osoby, którą najwyraźniej nieświadomie wciągnęłam w swoją konspirację. Ale nie szkodzi — to właściwie jedyny człowiek, któremu ufałam. Przysłał list przez swojego puszczyka, Edgara. Ogromne ptaszysko było jeszcze dziwniejsze od sowy Bellatrix — pióra odstawały mu na głowie zupełnie jak rogi, a wielkie żółte oczy i dziwny wyraz dzioba sprawiały, że wyglądał jakby wciąż się szyderczo śmiał. Edgar przysiadł bez krępacji na samym środku mojego łóżka i umościł się w odłożonej tam koszuli nocnej. Odwiązałam list od jego nóżki i próbowałam go odgonić, ale nic sobie ze mnie nie robił. Rozdziawił dziób, wyglądając jak chichoczący demon.
— Kretyn — burknęłam, rozrywając kopertę.
Wiadomość była aż nazbyt oszczędna — nie wiem, doprawdy, czego więcej się spodziewałam:

Skąd, do ciężkiej cholery, wzięłaś to zdjęcie?!

Parsknęłam śmiechem, odwróciłam kartkę i odpisałam:

Chciałbyś wiedzieć. Mam tego więcej.

Następna wiadomość od wujka Aldena przyszła całkiem szybko jak na niego, bo już następnego dnia:

Nie mów nikomu.

Przewróciłam oczami i rzuciłam Edgarowi kilka sowich przysmaków, choć wcale na nie nie zasługiwał.
— Twój pan chyba ma mnie za kretynkę, Edgarze. 
Puszczyk spojrzał na mnie bezmyślnie, znów mając nader szyderczą minę.

To chyba oczywiste!, odpisałam.

Nie zamierzałam zanadto się tłumaczyć, skoro on odpisywał jednym zdaniem. Nie mówiłam mu też na razie o pokoju matki, bo chociaż byłam pewna, że stanąłby po mojej stronie, nie wiedziałam, w czyje ręce mogły wpaść moje listy — gdyby zobaczyła je jego żona, Lucille, albo co gorsza kuzyn Evan… Drżałam na samą myśl.

Musimy porozmawiać. Natychmiast!

Wujek chyba naprawdę miał mi do powiedzenia coś ważnego, skoro zaangażował się w korespondencję aż tak.

Przecież rozmawiamy. Chcesz wpaść na herbatę? Ciotka Walburga wyjechała.

Oszalałaś. Nie ma mnie w domu.

Dorset?

Jest sezon, ty kupko nieszczęścia. To przecież jasne! Spakuj ubrania na zmianę, otworzę sieć Fiuu — ale tylko na godzinę!

Przyznaję, brzmiało to kusząco. Domek letniskowy wujka Aldena był jego prywatną twierdzą, gdzie zaszywał się niezależnie od pory roku, gdy tylko miał ochotę uciec od nieprzyjemnej żony i jeszcze fatalniejszego potomka. Mała wioska nadmorska w Dorset została wybrana prawdopodobnie ze względu na mały odsetek magicznych mieszkańców. Alden Rosier był człowiekiem skrytym i do bólu elitarnym — lubił być jedyną oryginalną osobą w promieniu co najmniej paru mil.
Ostatnie dwa słowa jego listu były podkreślone aż trzy razy. Westchnęłam i zmarszczyłam brwi. Nie było nad czym się zastanawiać, nie miałam w domu nic do roboty. Niewiele myśląc, zamknęłam starannie na kłódkę mój szkolny kufer, spakowałam się w małą torbę podróżną i pobiegłam na górę do gabinetu ojca. Zapukałam dwa razy. Ku mojemu zdumieniu, odpowiedział od razu:
— Wejść!
Weszłam nieśmiało, bo pokój wciąż mnie nieco onieśmielał. Był ciemny, z permanentnie zasłoniętymi oknami. W kominku trzaskał ogień, bo z jakiegoś powodu, bez względu na porę roku, w gabinecie ojca zawsze panował lodowaty chłód.
— Andromedo. — Spojrzał na mnie krytycznie, zupełnie jakby się mnie tu spodziewał. — Czego chciałaś?
— Wujek Alden zaprosił mnie do siebie do domku w West Bay, pomyślałam-…
— Świetny pomysł! — zasłonił się papierami. — Powiedz Walburdze.
— Ciotka wyjechała… — Zmarszczyłam nos, nie wiedząc, czy w ogóle mnie słucha.
— Naturalnie. Ale teraz jestem zajęty. Przyjdź później.
Potrząsnęłam głową. Czy on coś pił?
— Słyszałeś w ogóle, co powiedziałam?
— Tak, przecież nie jestem głuchy! — Rozgniewał się nagle, całkowicie bez powodu, zupełnie jakby jednocześnie uczestniczył i nie uczestniczył w tej konwersacji. — Baw się dobrze! I zamknij za sobą drzwi.
Zrobiłam jak mi kazano i czym prędzej poszłam do wielkiego kominka w pokoju dziennym — w obawie, że ojciec może się rozmyślić, a ciotka pojawić się nadnaturalnym sposobem za moimi plecami i zabronić mi wyrwania się z domu, który coraz mniej przypominał mi dom.

*

[transkrypcja nagrania z dnia 17.02.1975]

Alden i twoja matka byli ze sobą blisko?

Nie tak jak Regina i Abraxas Malfoy…

Nie o to mi chodziło, przestań!

Przepraszam. Nazwijmy to zboczeniem zawodowym. Ale tak — z tego co wiem, byli blisko. […] 

Nadal nie rozumiem jak ktoś taki mógł spłodzić potwora, jakim jest Evan.

Gdybyś poznała jego żonę, zrozumiałabyś czemu jest taki dziwny.

A co, to też jakaś potwora?

Wręcz przeciwnie, ciotka Lucille uchodziła za jedną z najpiękniejszych kobiet w rodzinie…

Znaczy się psychopatka.

[śmiech] Nie wszystkie piękne kobiety muszą być od razu psychopatkami!

[cisza]

Dobrze, może masz rację…

[…]

Co się stało z twoimi rodzicami?

W jakim sensie?

Mówiłaś, że się kochali. Więc co się między nimi stało? Dlaczego twoja matka miała własną sypialnię?

[cisza]

Andy?

[szuranie]

Co to za papiery?

Moje notatki. 

Te, które dałaś Dumbledore’owi?

Tak. Spójrz tu.

Co to jest?

Lista. Chronologiczna. Niewiele osób o tym wie, ale już na około dziesięć lat przed Pierwszą Wojną, Sama-Wiesz-Kto spędzał każdą chwilę nad rekrutowaniem Śmierciożerców i innych popleczników. Niektórzy byli do tego zmuszani, niektórzy dołączali z własnej woli, innych zastraszał i szantażował… A jeszcze inni byli pod działaniem Imperiusa.

Chcesz powiedzieć, że…?

Nie, moi rodzice nie byli Śmierciożercami. Wielu Blacków było… Wiem którzy, ale moi rodzice akurat nie. Tylko po prostu podejrzewam, że mama miała swoje obiekcje przeciwko temu, kogo politycznie wspierał mój ojciec.

Ale Imperius-…! Czy to miało coś wspólnego z tym, co się stało, kiedy-…?

Tak. To wszystko sprowadza się do tego, dlaczego dokładnie uciekłam z domu.





Druella i Cygnus Black, 1949

9 komentarzy:

  1. Och, łaskawie wybaczam spóźnienie. Ale tylko dlatego, że rozdział powalił mnie na kolana :P

    Ok, no to tak: podziwiam Andy, bo sama bym się chyba nie wiem, wydarła ze strachu, gdybym znalazła klucz do nie wiadomo jakich drzwi i jeszcze bym tam weszła... niby z własnej woli, ale i tak. Tam na pewno było ciemno i strasznie, i... no po prostu nie.
    A tak serio, to genialnie rozegrane. Bo bez rozklejania się, ale widać jakiś sentyment. Uwielbiam.

    No i wujek Alden! Jest fantastyczny, wcale mu się nie dziwię, że ucieka od okropnego syna. Też bym pewnie uciekała, gdyby mi taki Evan żył w domu. No a poza tym cała idea wujka Aldena jest cudna, a to, że był Krukonem jeszcze dodaje mu uroku. Jakoś mam przeczucie, że byśmy się dogadali.

    Ach, no i oczywiście Cyzia. Z rozdziału na rozdział coraz bardziej się do niej przywiązuję, a z drugiej strony mam ochotę nią potrząsnąć, żeby się ogarnęła czy coś. No bo, ech, wiemy, jak to się skończy.

    No i Bella. Za każdym razem jak jest wspominana, to się jakoś mocniej skupiam na tekście i czytam dwa razy, żeby dobrze zapamiętać. Nie wiem czemu, ale ubzdurało mi się, że Bella koresponduje z Voldziem - ,,Hej, też mam 16 lat..." i tak dalej. No nie wiem.

    Czekam na Rookwooda. I Teda, bo w sumie pomyślałam i chyba jednak go lubię. I też na Demeter czekam. A w ogóle, to chcę McGonagall i Sinistrę. Nie wiem, jakoś mi tak do łba strzeliło ostatnio, że je lubię. :D

    Weny, czasu i weekendów bez wychodzenia do miasta, bo musisz pisać, no!

    PS. Spotkałam miłego pana z ładnym barytonem, porozmawiałam z nim i przypomniało mi się, że mimo wszystko najbardziej czekam na Snape'a. Wiem wiem, powtarzam się. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. <3 Wszystko dla wszystkich skończy się tragicznie — to mogę powiedzieć od razu. Niestety. Życie jest smutne i rucha nas w… No. McGonagall będzie, Sinistra pewnie nie, bo nie ma u mnie zasadnego użytku ;) Nie będę wychodzić, w ten weekend już zaczynam pisac, właściwie jutro już pewnie zacznę, bo zbliżamy się do kulminacyjnego momentu! Ściskam mocno!

      PS Snape też będzie. Uwierz mi — nie przegapisz momentu jego wejścia, o nie :P Obmyśliłam już wszystko!

      Usuń
  2. Cudowny rozdział! Taki powolny, melancholijny jak ciepłe lato ;)
    Czekam na to co ma do powiedzenia wujek Alden!
    Ciagle myśle, do kogo pisze Bella. Ale skoro Voldemort juz wcześniej rekrutowal, to może akurat... Do niego? Albo do innych smierciozercow?
    Nie mogę sie doczekać aż Andromeda wróci do szkoły ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, że wpadłaś! Wujek Alden zazwyczaj ma dużo do powiedzenia, chociaż bezsensownie zatrzymuje to dla siebie ;) Nowy rozdział wkrótce!

      PS Mam nadzieję, że pozostałe fanfiki nie zawiodły oczekiwań ;) Wszystkie komentarze śledziłam, mam włączone powiadomienie na maila <3

      Usuń
  3. Dziś będzie krótko, bo jakoś ostatnio nie mam natchnienia na pisanie czegokolwiek.

    Wszyscy wiedzą, że nic tak nie buduje napięcia i nie wiąże akcji jak dobra tajemnica. Ta cała intryga związana z Druellą wydaje się z rozdziału na rozdział coraz bardziej interesująca. I trochę tłumaczy, w kogo wrodziła się Andy z tym swoim buntowniczym charakterem. Jestem ciekawa, jak na żywo zareaguje wujek Alden i czy przypadkiem nie każe Andromedzie o wszystkim zapomnieć dla jej własnego dobra.

    Walburga... cóż, ta kobieta waha się między śmiesznością a wstrętnością (nie mam pojęcia, czy istnieje takie słowo, ale inne mi tu niestety nie pasuje). Czasem jest tak przerysowana, że aż zabawna, a czasem człowiek ma ochotę wrzucić ją do kotła z wrzącą smołą. Razem z Narcyzą, z której wyłazi mały diabełek. Ech, swoją drogą biedna dziewczyna - nie rozumie, że w życiu liczy się coś więcej niż zostanie piękną żoną bogatego męża. Niestety, nadal widzę w niej ofiarę tego wszystkiego i chyba zawsze będę widzieć. Taką kolejną Druellę Black nee Rosier.

    Jeśli chodzi o Bellę, to jej przemiana całkiem nieźle Ci idzie. Jeszcze nie widać tego szaleństwa, które mieliśmy możliwość oglądać, czy też raczej czytać w książkach, ale już nie jest tamtym niefrasobliwym lekkoduchem, o którym czytało się w pierwszych rozdziałach. Andy to widzi, ale jeszcze nie pojmuje istoty problemu. A może nie chce? To trochę przykre, że tak szybko poddała się i nie próbuje dalej walczyć o zainteresowanie siostry. Automatycznie równo z Bellą Andy też przechodzi swoją metamorfozę - z zapatrzonego w doskonałą starszą siostrę brzydkiego kaczątka zmienia się w pewniejszą siebie przyszłą buntowniczkę. Ciekawie to wygląda.

    Uch, i znów się rozpisałam, choć miałam tego nie robić. Mam nadzieję, że się nie pogniewasz ;)

    Pozdrawiam,
    Bea

    PS Piękny nagłówek. I ten na "Żonie" też ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wujek Alden właściwie rzadko robi coś ze względu na czyjekolwiek dobro…

      Walburga będzie miała swój wielki moment… Nie wiem, czy wtedy nie przeważy jednak chęć wrzucenia jej do kotła ze smołą. Narcyza niezaprzeczalnie jest ofiarą i cieszę się, że udało mi się to ukazać! Taki był zamysł.

      Właśnie nie wiedziałam, jak dokładnie zabrać się za Bellatrix — kulminacja nastąpi właściwie już bardzo niedługo. Andy nawet nie próbuje walczyć, bo nawet nie dociera do niej jeszcze, że istnieje ktoś taki jak Voldemort. Niestety ma jeszcze piętnaście lat — a może stety? I nieskalana jest w ogóle pomysłem Śmierciożerców.

      Zawsze lubię jak się rozpisujesz ;) I cieszę się, że nagłówek się podoba, szczególnie rozszalałam się przy Bellatrix.

      Usuń
    2. Eh, to przykre, że za kilkanaście (kilkadziesiąt?) lat piętnastolatkowie nie tylko będą sobie doskonale zdawali sprawę z istnienia Voldemorta, ale również to na nich spadnie obowiązek walki z nim. Ale, rozumiem postawę Andy.

      Muszę przyznać, że Bella faktycznie wyszła Ci bosko.

      Usuń
  4. No lovely, powoli docieramy do moich ulubionych mrocznych tematów. :3 Andromeda zaczyna żyć własnym życiem, a reszta wali się i pali - doskonale. Niech czym prędzej ucieka od tych Imperiusów, Blacków i Evanów, bo nic dobrego jej tam nie spotka. No dobra, Alden jest super, wiadomo, ale miałam jednak małą i skromniutką nadzieję, że sowa należy do Teddy'ego. ;P Niestety tak szybko się od niego nie odczepię. *idzie włączy soundtrack z wiadomego filmu i umrzeć w kącie z rozpaczy*

    OdpowiedzUsuń
  5. A niech to! Żyłam w przeświadczeniu, że już to skomentowałam. Może mi się to przyśniło? Bo, jak wiemy, sny mają wielką i obłąkaną moc.
    Bardzo odpowiada mi nostalgiczny charakter tego rozdziału. Początkowo nic się nie dzieje, ale czuć ten mrok powoli wypływający z ciemnych kątów, aby pochłonąć biedną Andy. Jest źle, jest smutno, jest ponuro i widać, że coś wisi w powietrzu. Nawet jeżeli to lato jest nieudane, można podejrzewać, że jednak ostatnie w miarę szczęśliwe, bo potem będzie tylko gorzej i gorzej. Taki emo-goth klimat, który idealnie pasuje do zagubionej i cholernie samotnej nastolatki.
    Nie znoszę Narcyzy i porządnie bym nią potrząsnęła. Zachwyca mnie powoli oddająca się w objęcia ciemności Bell, której nic już nie uratuje. Nie dziwię się też Andy, że nie próbuje jej powstrzymać. Widać, która z sióstr jest tą bardziej charyzmatyczną... Andromeda od początku nie miała szans. No i ja w tych listach widzę jednak Lestrange’a, bo jakiś romans musi się toczyć, co nie? Ale pewnie się mylę, bo lubisz zaskakiwać.
    Och! No i sowia poczta w pełnym rozkwicie. Pamiętaj, żeby im (jakimś IM, bo w sumie nie wiem komu) wysłać rachunek za product placement. Hłe, hłe.
    W pokoju naturalnie spodziewałam się zmumifikowanej Druelli, bo ja to ja. W moim wszechświecie przechowywanie zmumifikowanych żon w zamkniętych pokojach jest jak najbardziej OK. No bo co innego się robi z żonami? Chociaż opcja z maszyną też nie jest taka zła – wreszcie kolorowe sukienki, YEAH! No i nie wiem, skąd pojawiła się w mojej głowie myśl, że maszyna powinna być nawiedzona. Coś jak flet z kości w baśniach Grimmów – gdy Andy będzie na niej szyć, maszyna zacznie wyśpiewywać opowieść o smutnych losach Druelli Black...
    Stop!
    Co za dużo, to niezdrowo.
    Na koniec powiem tylko, że pragnę wujka Aldena i Imperiusów. Czekam niecierpliwie.

    Ukłony,
    Szalona

    OdpowiedzUsuń