14 mar 2016

Rozdział VI

Rabastan Lestrange, circa 1973




Gospoda pod Świńskim Łbem miała ogólną zaletę bycia dokładnie taką, jak nazwa to sugerowała. Nie spodziewałam się wspaniałego lokalu. Raczej brudnej, typowo angielskiej knajpy z ponurym barmanem i niedomytymi stolikami. Nie zawiodłam się, choć nieco mnie zdziwiło, że większość klienteli stanowili szósto- i siódmoklasiści ze Slytherinu.
— Często tu przychodzicie? — zapytałam Rookwooda, który puścił mnie przodem w drzwiach. 
— Czasem. — Rozpiął marynarkę i poprowadził mnie przez tłum rozgadanych Ślizgonów. Wewnątrz panował wręcz nieprzytomny zaduch, wspomagany sporą chmurą papierosowego dymu, która unosiła się pod sufitem. — Wszyscy z mojego Domu wpadają na koniec siódmej klasy. Taka szkolna tradycja. — Mrugnął do mnie porozumiewawczo i przepchnął się do baru, po drodze witając się z niektórymi znajomymi, których wcześniej nie widziałam w Pokoju Wspólnym. Zanim zdążyłam coś powiedzieć, ponuro wyglądający barman nalał nam dwie Ogniste Whisky. 
— Trzymaj. — Rookwood podał mi kwadratową szklankę z bursztynowym, burzącym się płynem. 
Nie chciałam być niemiła, ale co ważniejsze — nie chciałam się za nic przyznać, że nigdy wcześniej nie piłam whisky. Spróbowałam trochę i chyba widać było po mojej twarzy, jak bardzo mi nie smakowała, bo Augustus parsknął śmiechem.
— Po pierwszych kilku razach zacznie ci smakować — zapewnił mentorskim tonem.
Poprowadził mnie do jednego ze stolików, gdzie Mordred Lefay i dwóch innych nieznanych mi Ślizgonów rozprawiało o czymś przyciszonymi głosami — co w panującym wokół gwarze i tak stanowiło pewnego rodzaju wyczyn.
— Mordred, zrób miejsce dla damy! — Rookwood szturchnął jego krzesłem.
Mordred spojrzał na mnie wyniośle i dopił swojego drinka.
— Nie widzę tu żadnej — odburknął.
Starałam się nie pokazywać za bardzo oburzenia, ale widocznie nie umiałam panować za dobrze nad emocjami, bo Lefay obrzucił mnie kolejnym wyjątkowo nieprzyjemnym spojrzeniem. Zaraz też przeniósł je na Augustusa, po czym parsknął kpiąco i wstał, nie omieszkawszy przy tym zgrzytnąć porządnie krzesłem.
— Nieważne. — Poszedł do baru, najwidoczniej po więcej alkoholu, opuszczając stolik.
Rookwood pokręcił głową z dezaprobatą, wskazał mi wolne miejsce i sam przysunął sobie drugie. Usiadłam i dopiero teraz przyjrzałam się siedzącym naprzeciwko Ślizgonom. 
— Ty! — Teraz już kompletnie nie potrafiłam powstrzymać zdumienia. Tuż przede mną siedział bardzo mi znajomy typ. Jak mogłam nie zauważyć go wcześniej! 
— Ja — powiedział, oblizując wąskie usta i dopijając swój kieliszek wódki.
— O. Znacie się? — Augustus usiadł i klepnął go w ramię. 
— Nie — odparłam cicho.
— Nie?
— Nie zostaliśmy sobie oficjalnie przedstawieni — wymamrotałam, teraz nagle z braku laku sięgając po moją whisky i upijając kolejny okropny łyk. Augustus nie miał racji. Im więcej piłam, tym bardziej mi nie smakowała.
— Rabastan Lestrange, do usług szanownej panienki. — Ciemne oczy błysnęły złowieszczo, gdy się do mnie wyszczerzył. Rabastan miał dość młodą i niewinnie wyglądającą twarz — właśnie do czasu, gdy się nie uśmiechał. Wtedy jego oczy nabierały złowieszczego wyrazu, a skóra w kącikach ust rozciągała się karykaturalnie. 
— Więc już się znacie! — oznajmił Augustus z bezsensownym entuzjazmem. — A to jest Eugene Travers, nasz Prefekt Naczelny. 
— Były Prefekt — odparł siedzący obok Rabastana brunet o kilkudniowym zaroście.  — Oficjalnie przeszedłem na emeryturę.
— Travers? Tak jak Paul Travers? — zapytałam, udając zainteresowanie.
— To mój brat. Młodszy o dziesięć minut. — W kąciku spierzchniętych ust Eugene’a dopalał się skręcony ręcznie papieros. Zmarszczone grube brwi nadawały jego szerokiej twarzy stałego wyrazu zdegustowania. Pomyślałam od razu, że w ogóle nie był podobny do Paula.
— Cała przyjemność po mojej stronie — bąknęłam nieszczerze, wciąż patrząc na Rabastana nieufnie. On też nie spuszczał ze mnie wzroku. Czułam się jak polna mysz, nad którą krążył jastrząb.
— Nie sądziłem, że wpadniesz — zaczął Rookwood, klepiąc Rabastana poufale po ramieniu.
— I miałbym przegapić ślizgońskie zakończenie roku? Za nic!
Domyśliłam się, że widocznie Lestrange musiał skończyć Hogwart całkiem niedawno, skoro wciąż zadawał się z obecnymi siódmoklasistami. Jaki inny byłby tego powód?
— Poza tym, Rudolf chciał się z kimś przywitać — dodał szybko, wskazując na najciemniejszy kąt w całym pomieszczeniu.
Kiedy odwróciłam się w tamtą stronę, mało co nie rozlałam na siebie zawartości stojącej przede mną szklanki. Pod ścianą na krześle siedział starszy brat Rabastana, a na jego kolanach — moja starsza siostra. Powoli wszystkie elementy układanki w wskoczyły na swoje miejsca. Dlaczego nagle potrzebowała sowy i czemu mnie tu wyciągnęła? Aha. Bo Bellatrix nie robiła niczego bez odpowiednio licznej publiczności. 
Nawet jeśli któryś Ślizgon miał nadzieję na poderwanie jej tego wieczoru, samo to jak patrzyli na siebie ze starszym Lestrange’em powinno już kompletnie wybić postronnym z głowy jakiekolwiek zaloty. Położyła mu swoje nogi na kolanach, ale on zaraz je stanowczo odepchnął. Zaraz potem próbowała go objąć, na co już z wielką łaskawością pozwolił. Kurzył wokół papierosem i wyglądał jak dumny lew, który właśnie rozszarpał swoją ofiarę na surowo. Wzdrygnęłam się odruchowo. Coś w tym mężczyźnie było wybitnie nie w porządku. Jak Bellatrix mogła tego nie widzieć?
— Miło było cię znowu widzieć, Andromedo. — Rabastan przeciągnął się leniwie i zostawił nas z Augustusem samych. Otrząsnęłam się, pijąc jeszcze trochę obrzydliwej , palącej w gardło whisky. Nic to nie pomagało, ale przynajmniej pozwalało się skupić na czymś innym.
Rookwood również patrzył na moją siostrę, choć z jego twarzy nie mogłam wyczytać, co o tym myślał. 
— Twój kuzyn Evan… — zaczął nagle, a ja przymknęłam oczy. Jeden temat gorszy od drugiego.
— Tak?
— Widzisz go tu gdzieś? — zapytał, rozglądając się dyskretnie
— Nie, dlaczego?
— Ja też nie i to mnie trochę niepokoi.
Zmarszczyłam brwi, a zaraz potem zapytałam szybko, przygotowana na najgorsze:
— Chyba nie sądzisz, że na nas doniesie?
— Nie odważyłby się. — Augustus spojrzał na mnie zarozumiale. — Chyba nie jest aż tak głupi, w każdym razie.
— Głupi? — Nie zamierzałam zaprzeczać, ale chciałam wiedzieć, o co mu dokładnie chodziło.
— Nie chciałby mieć przeciwko sobie całego swojego Domu — wyjaśnił cierpliwie.
Na chwilę zapadła między nami cisza.
— Skąd znasz Lestrange’a? — zapytałam w końcu, chcąc za wszelką cenę nie rozmawiać o moim paskudnym kuzynie.
— Tego młodszego? Był dwa lata wyżej ode mnie. Przejąłem po nim drużynę quidditcha. — Wypił jeszcze trochę swojego drinka. — Ale powiedz mi lepiej, skąd twoja siostra zna tego starszego?
— Czemu to takie interesujące? — Zacisnęłam nerwowo zęby. — To twój znajomy?
— Słyszałem o nim tylko jakieś plotki. Nigdy nie poznałem go osobiście. — Spojrzał ponad mną na ciemny kąt sali. 
Odwróciłam się i zobaczyłam, że istotnie — wokół Belli i jej nowej zabawki kręciło się kilku zagubionych Ślizgonów, którzy bardzo chcieli się zbliżyć, ale chyba zapomnieli z nerwów, jak się mówi. Dotąd myślałam, że chcieli podejść do niej, ale najwyraźniej się myliłam.
— Jakie plotki? — zapytałam szybko, odwracając się z powrotem.
— Rudolfus Lestrange… Był kiedyś kapitanem Klubu Pojedynków. W Slytherinie jest właściwie legendarny.
— Nie mamy w szkole Klubu Pojedynków — poprawiłam go.
— Już nie. Nie po tym, co się wtedy stało.
— Słucham? — Nachyliłam się, bez namysłu biorąc kolejny łyk whisky i tym razem już się nawet nie skrzywiłam. Byłam zbyt ciekawa.
Rookwood uśmiechnął się nieznacznie i również do mnie przysunął. 
— Nikt o tym nie mówi, bo dyrekcja zamiotła to pod dywan tak bardzo, jak tylko się dało. Ja słyszałem tylko plotki, ale podobno… Podobno ktoś zginął.
Teraz dopiero się zorientowałam, że słowo „legendarny“ wcale nie musiało oznaczać niczego pozytywnego.
— Co masz na myśli? Co się tam wydarzyło? — zapytałam szybko. Augustus przygryzł usta, wyraźnie niezbyt zadowolony z faktu obgadywania jednego ze swoich.
— Nigdy o tym nie słyszałaś? 
— Nie.
Rookwood zacmokał cicho. 
— To taka szkolna historyjka, ale podobno Rudolfus go nienawidził. Tego chłopaka, z którym się pojedynkował. 
— Jak się nazywał?
— Co, ten chłopak? Już nie pamiętam.
— Przypomnij sobie — naciskałam, obracając szklankę w dłoniach.
Odwróciłam się ponownie, słysząc za sobą charakterystyczny, dźwięczny śmiech Bellatrix.
— Harper Lennox — powiedział szybko Rookwood; tak szybko, że prawie go nie dosłyszałam.
Obróciłam się do niego z powrotem. Obserwował mnie czujnie, zerkając na moją siostrę. Wyraźnie chyba zrozumiał moje obawy. Pomimo całej niezachwianej wiary, jaką pokładałam w instynkcie zachowawczym Belli… Zaczęłam się niepokoić. Dobrze sobie zapamiętałam z jakim entuzjazmem Rudolfus ruszył wtedy w sam środek barowej bójki. A teraz jeszcze ta podejrzana historia… Musiałam wiedzieć więcej.
— Co on mu zrobił?
— Nikt nie wie, czy to na pewno on coś mu zrobił, wszyscy tak tylko mówią…
— Daj spokój! — Pokręciłam głową, czując coraz większy niepokój. — To na pewno był wypadek?
— Wypadek śmiertelny spowodowany przez zaklęcia siedemnastolatka? — Spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
— Nie zapominaj, że mówimy o Ślizgonach.
— Co masz na myśli? — obruszył się.
— Jesteście aż nadto ambitni — skwitowałam zarozumiale.
Umilkłam na chwilę i dokończyłam swoją whisky. Jakoś byłam w stanie uwierzyć, że Ślizgoni faktycznie mogli znać zaklęcia spoza już i tak ostatnio okrojonego programu Hogwartu. Wystarczyło popatrzeć na Paula Traversa…
— No dobrze — podjęłam po chwili. —  Ale dlaczego nikt ich nie pilnował?
Augustus westchnął głęboko i pokręcił głową, znów się dyskretnie rozglądając.
— Naprawdę nigdy nie słyszałaś tej historii?
— Nigdy. 
Postukał palcami w brudny blat stołu, a ja patrzyłam na niego z wyczekiwaniem.
— Nauczyciel obrony, który miał nadzorować Klub Pojedynków, podobno zniknął — powiedział w końcu.
— Zniknął? — parsknęłam. — Ta historia coraz bardziej nie trzyma się kupy.
— Wiesz, że na tej posadzie ciąży klątwa. Nikt nie wie, co się z nim stało. Mówię ci, że zniknął!
Pomyślałam o naszym obecnym nauczycielu obrony przed czarną magią — wiecznie znudzonym, zasuszonym profesorze, który jadł śmierdzące cukierki na kaszel i prowadził bezsensowne lekcje w formie wykładów. Pokręciłam głową. 
— Nie sądzę, żeby to była klątwa. Profesor Enoch trzyma się już dwa lata. Niestety. 
Rookwood uśmiechnął się do mnie z niejaką ulgą. Chyba mu ulżyło, że zmieniliśmy temat.
— Jak na osiemdziesięcioletniego niekompetentnego durnia przystało. Czy w całej swojej karierze nauczył cię czegokolwiek przydatnego?
— Nie — odparłam bez namysłu.
— Mnie też nie. Może dlatego klątwa się go nie trzyma. — Mrugnął do mnie. — Ale… Pamiętasz profesor Pennington?
— To był nieszczęśliwy wypadek! — oburzyłam się.
Olwyna Pennington była energiczną młodą nauczycielką, która uczyła w Hogwarcie, gdy byłam na pierwszym roku. Nie pamiętam dokładnie czemu odeszła, ale w samym środku drugiego semestru nagle zrezygnowała z pracy. Słyszałam tylko pogłoski, że miało to coś wspólnego z lekcją z siódmoklasistami, którą prowadziła w Zakazanym Lesie, ale co dokładnie się tam wydarzyło — to wie chyba tylko sam Dumbledore. Od czasów profesor Pennington przez posadę nauczyciela obrony przed czarną magią przewinęła się już niezliczona ilość indywiduów. I być może Augustus miał rację? Każdy z nich rezygnował najdalej po roku…
— Być może to był wypadek — mruknął Rookwood, teraz już mnie podpuszczając. Widziałam to wręcz w jego oczach. — A być może nie?
— Nabijasz się ze mnie? — Zmrużyłam oczy, mając nadzieję, że wyglądam niebezpiecznie. Próżny trud.
— Gdzież bym śmiał. No… Może tylko troszkę. — Uśmiechnął się przyjaźnie.
— Mów lepiej co z tym poprzednim nauczycielem! — zażądałam. 
Przewrócił oczami i spojrzał na mnie z udawanym zmęczeniem, choć wciąż się delikatnie uśmiechał, więc czułam, że mogę sobie z nim pogrywać, ile zechcę. Szturchnęłam go zaraz w ramię, a on złapał mnie pod stołem za rękę. Jego były szorstkie i silne, moje z wrażenia robiły się coraz bardziej mokre. Czułam jak robię się czerwona, a on, nic sobie z tego nie robiąc, spojrzał na mnie z triumfem.
— Nazywał się Prichard — powiedział cicho. — Profesor Kenrick Prichard. 
— I skąd o tym wiesz? — zapytałam, również ściszając głos.
— Już ci mówiłem. To tylko taka historia.
— Nie wydaje mi się, żeby to była tylko historia, skoro dotyczy… No wiesz. — Ruchem głowy pokazałam na Rudolfusa. — On nie jest fikcyjny!
— Ciszej! Nie jest fikcyjny i nie jest też głuchy.
— Przepraszam.
Rookwood puścił moją rękę i spojrzał ponad moim ramieniem.
— To nie jest najlepsze miejsce, żeby o tym rozmawiać.
— Jak już zacząłeś to dokończ!
Pokręcił głową z rozbawieniem.
— Przeklęte Krukonki…
— Przepraszam, masz coś do Krukonek? — Te przepychanki słowne zaczynały mi się podobać coraz bardziej.
— Nie, skądże. To ty masz coś do Ślizgonów.
— Mów!
Pokręcił głową.
— Jesteś niemożliwa.
— Słucham. Mów.
W końcu uległ:
— Jak byłem na pierwszym roku, opowiedzieli mi o tym starsi uczniowie. Wiesz, taka jakby historyjka o duchach, nic wielkiego.
— Skoro to nic wielkiego, to-…
— No, faktem jest, że Lennox umarł podczas pojedynku — przerwał mi szybko. — I jedynym świadkiem jest Rudolfus, z którym się pojedynkował. I to wszystko. 
— Jak to „wszystko“?!
— Ćśś! Ciszej. — Nachylił się znowu do mnie, a ja miałam okazję podziwiać dokładnie, jak bardzo błękitne są jego oczy. — Rudolfus twierdził, że to był nieszczęśliwy wypadek. Lennox podobno miał z nim na pieńku, chciał w niego rzucić Zaklęciem Niewybaczalnym, Lestrange uskoczył i zaklęcie się odbiło. 
Odsunęłam się trochę od stołu, kompletnie zaskoczona tym, co właśnie usłyszałam.
— Przecież nie można niczym odbić Zaklęć Niewybaczalnych! Sprawdzili jego różdżkę?
— Złamała się na pół. Twierdził, że na nią upadł. — Wzruszył ramionami. — Ale…
— Ale?
— Mimo wszystko to trochę nieprawdopodobne, żeby siedemnastolatek umiał rzucać Niewybaczalne. Nieważne jak zdolny by nie był. Dlatego uważam, że może i Lennoxowi coś się stało, ale nie wierzę, żeby… No wiesz. Żeby Lestrange miał kogoś zabić. Dlatego mówiłem, że to tylko takie plotki. On podobno do najprzyjemniejszych nie należy… No i dlatego ma taką reputację, a nie inną. Nie przejmuj się tym.
Odwróciłam się ponownie, patrząc na Rudolfusa, który teraz obejmował moją siostrę zaborczo i podsuwał jej butelkę Ognistej Whisky, z której popijali na zmianę. 
— Faktycznie — powiedziałam cicho, teraz już bez przekonania. — To całkiem nieprawdopodobne…

*

Droga powrotna do domu nieznośnie mi się dłużyła. Siedziałam w pustym przedziale i wciąż wspominałam to, czego się dowiedziałam od Rookwooda. Patrzyłam bezmyślnie w okno, bawiąc się rąbkiem mojej długiej, ciemnej szaty. Cały wczorajszy wieczór nie spuszczałam Bellatrix z oczu — na nieszczęście to samo robił Rudolfus, bo nie odstępował jej ani na krok. Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Nie udało mi się z nią porozmawiać przez cały wieczór, aż do wyjścia z gospody. Dogoniłam ją na błoniach, gdy słońce już wstawało i większość Ślizgonów zebrała się do powrotu. 
— Nie chcesz mi może czegoś wyjaśnić? — Podbiegłam do niej, gdy szła po śliskiej trawie bez butów, chwiejąc się nieco na boki.
Lestrange’a nie było nigdzie w pobliżu. Całe szczęście.
— Niby czego? — odparła lekkim tonem.
Jej ciemna szminka była nieco rozmazana, a włosy w kompletnym nieładzie.
— Gdzie masz buty? — perorowałam.
— Gdzieś je zostawiłam. — Machnęła ręką.
— Skąd Lestrange wiedział, gdzie cię szukać?
Zatrzymała się, obróciła szybko i spojrzała na mnie wyniośle.
— A czemu cię to tak interesuje? Przestań mi robić pogadankę. Zachowujesz się jak aspirująca McGonagall. To ja jestem twoją starszą siostrą, nie na odwrót!
Zabolało mnie to nieco, zwłaszcza, że chyba nie rozumiała, że miałam na względzie wyłącznie jej dobro.
— To z nim wymieniałaś te listy? — drążyłam dalej temat, wytrzymując dzielnie jej spojrzenie.
— Jakie listy? — Grała na czasie, czekając, aż wszyscy nas wyminą.
Część Ślizgonów machała jej na pożegnanie i sennymi głosami życzyła miłych wakacji, ale Bella kompletnie ich ignorowała.
— To do niego wysyłałaś te listy.
— Nie wysyłałam mu żadnych listów! — Uniosła podbródek, patrząc na mnie z wyższością. Zacisnęła swoje pełne usta z pogardą. — Coś jeszcze? Mamo.
Aż się wzdrygnęłam z oburzenia. Skoro nie chciała mnie słuchać, to nie. Widocznie miała zamiar przekonać się na własnej skórze, jak wielki robi błąd. Trudno. Pokręciłam głową z dezaprobatą, wyminęłam ją i prawie pobiegłam do zamku. Dogoniła mnie jednak i złapała za ramię, wbijając mi ostre, długie paznokcie w skórę.
— Au! Co robisz! — Próbowałam ją odepchnąć, ale była silniejsza.
— Nie waż się nikomu o tym powiedzieć! — Szarpnęła mną lekko, a ja poślizgnęłam się na mokrej trawie. 
— Bella, puść! — Tym razem udało mi się od niej uwolnić. Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. — Co ci odbiło!
Poranna bryza porwała jej już i tak rozczochrane włosy. Pomarańczowy świt rozlał się z całą mocą na błoniach, więc żeby widzieć cokolwiek musiałam przyłożyć dłoń do czoła. Bella stała przede mną i patrzyła na mnie długo; tak długo, że nie wiedziałam, czy jest pijana, czy może ktoś rzucił na nią jakiś urok, bo zachowywała się jak nienormalna. Kiedy w końcu się odezwała, na jej twarz wstąpił kompletnie nieznany mi dotąd uśmiech:
— Obiecaj mi, że nikomu nie powiesz.
— W porządku, obiecuję! — warknęłam z pretensją. — Ale jeśli tak ci zależało na dyskrecji, mogłaś go nie obłapywać przy całym Slytherinie!
Bellatrix parsknęła, zupełnie jakbym zawiodła jej wszystkie oczekiwania.
— Wiedziałam, że tak zareagujesz. Może kiedyś to wszystko zrozumiesz, młodsza siostrzyczko… Chociaż nie liczyłabym na to. — To powiedziawszy, wyminęła mnie i poszła przodem do zamku, teraz łaskawie pozdrawiając po drodze swoich znajomych, zupełnie jakby była jakąś przeklętą królową pszczół.
Teraz siedziałam sama w przedziale — nic nowego — kontemplując wszystko to, czego się do tej pory dowiedziałam. Rudolfus Lestrange był niebezpieczny. Bellatrix coś z nim łączyło, choć tego już w ogóle nie byłam w stanie pojąć. Z tego, co mi powiedział wczoraj Augustus, najstarszy z braci musiał mieć w tej chwili co najmniej dwadzieścia osiem lat. Nie wyobrażałam sobie, czego mógłby w ogóle chcieć od mojej siostry, nie podobało mi się też to, że ona zdawała się mieć klapki na oczach. Zastanawiałam się, czy powinnam jej powiedzieć o tym, co powiedział mi Augustus. Zdecydowałam w końcu, że będę musiała. Być może to ją nieco otrzeźwi? Zrobię to, jak tylko nadarzy się okazja, żeby porozmawiać z nią w cztery oczy.
Z tym mocnym postanowieniem odwróciłam się bardziej do okna, obserwując skąpane letnim deszczem szkockie pola i łąki. Czasem czułam się za nią odpowiedzialna bardziej, niż ona za mnie.
— Andromeda!
Prawie podskoczyłam, kiedy usłyszałam obok siebie głos Demeter. Spośród wszystkich osób w Hogwarcie, jej w moim przedziale spodziewałam się chyba najmniej.
— Czego chcesz? — Odwróciłam się od okna i spojrzałam na nią wrogo. 
Stała w drzwiach przedziału, patrząc na mnie z kompletnie niewłaściwym dla siebie szerokim uśmiechem na twarzy. Mojej uwadze nie umknął też fakt, że najwyraźniej odzyskała od Katii swoją spódnicę w kwiaty.
— No, no, Andromedo. Dlaczego miałabym czegoś chcieć? — Podeszła do mnie i usiadła naprzeciwko.
Zaraz za nią do przedziału weszły dwie nieznane mi bliżej Gryfonki i Alana, która nawijała na palec kosmyk ognistorudych włosów, puszczając przy tym ogromne balony z różowej gumy balonowej Drooblesa.
— Bo jesteś dla mnie miła i nie wiem czemu miałabyś to robić? — Zmrużyłam oczy. — Dalej, mów. Czego chcesz? Może się zgodzę.
Demeter parsknęła głośnym, sztucznym śmiechem.
— Zawsze taka podejrzliwa! To jest Dorcas, to jest Alice. — Machnęła ręka w stronę dwóch Gryfonek. — Poznajcie się.
Jedna z nich, najwyższa z nas wszystkich, podała mi rękę. Uścisnęłam ją bez przekonania, a jej chwyt był tak mocny, że prawie zmiażdżył mi kości palców. Druga Gryfonka tylko mi wesoło pomachała.
— Co czytasz? — Ta wyższa zaraz próbowała wyrwać mi z ręki dziennik, ale odsunęłam się obronnie.
— Andromeda pisze pamiętnik, nie przeszkadzaj jej — wyjaśniła za mnie Demeter, uśmiechając się złośliwie. Teraz już przypominała samą siebie. Czyżby wpadła tylko po to, żeby ze mnie pożartować? To do niej podobne. Przewróciłam oczami, chowając dziennik głęboko do mojej szkolnej torby.
— Czego chcesz, Demeter? — powtórzyłam ze zrezygnowaniem.
— Zawsze chciałam zacząć pisać pamiętnik, ale po kilku wpisach brakowało mi cierpliwości — wtrąciła się Alice, patrząc na mnie przyjaźnie. Jej ciemne oczy, o lekko skierowanych ku dołowi kącikach, przypominały mi statecznego spaniela. Kiedy przyjrzałam się nieco bliżej Dorcas… Uznałam, że jest podobna do rozbrykanego terriera. 
— To nie jest pamiętnik — odgryzłam się. — Mogę wam w czymś pomóc?
— Właściwie tak. — Demeter westchnęła i machnęła ręką. — Próbowałam być dla ciebie miła, ale-…
— Nie ma takiej potrzeby.
— Widzę. — Zmierzyła mnie surowym spojrzeniem. — Nie za gorąco ci w tej szacie?
Wzruszyłam ramionami, patrząc z zazdrością na jej zwiewną spódnicę. Jakże jej zazdrościłam, że mogła się tak ubierać!
— Nieważne. Chciałam z tobą porozmawiać o Klubie Naukowym — powiedziała uroczyście.
— Co z nim? — burknęłam.
— Chcemy dołączyć. Wszystkie! — Uniosła podbródek zarozumiale.
Znów wzruszyłam ramionami, zapadając się głębiej w siedzenie. W tej chwili moje problemy naprawdę wykraczały daleko poza spektrum bezsensownej krukońskiej rywalizacji.
— A dołączajcie sobie. Jak dla mnie w porządku. To z Tedem musicie się kłócić. — Odwróciłam się z powrotem do okna. — Coś jeszcze?
— Z jakim Tedem? — Podjęła znów przyjaźnie Alice, patrząc na mnie z wyczekiwaniem. 
— Ted Tonks jest kapitanem Klubu. — Spojrzałam na nią. Jej szeroki ciepły uśmiech przywodził na myśl same przyjemne rzeczy… Jak szarlotka albo jesienne wieczory spędzane przy ciepłym kominku. Co Alice robiła, przyjaźniąc się z kimś tak nieprzyjemnym jak Demeter Brownstone?
— Ted Tonks! — Dorcas parsknęła i trąciła Alanę łokciem, przez co kolejny balon z gumy strzelił głośno i przykleił jej się do nosa. Zaśmiałam się w rękaw. 
— Nie wiedziałam, że gdziekolwiek się udziela. — Alice spojrzała w sufit z zamyśleniem. — Chociaż muszę przyznać, że-…
— Że jest totalnym półgłówkiem? — Dorcas pokręciła głową. — Jak on został kapitanem czegokolwiek? Chyba musiał na kogoś rzucić Confundus!
Przekrzywiłam głowę, nie wiedząc do końca, co miała na myśli.
— Ted Tonks jest strasznym klaunem — wyjaśniła mi Dorcas takim tonem, jakbym była niedorozwinięta. 
— Zdążyłam zauważyć — mruknęłam, nie zamierzając się rozwodzić nad moją znajomością z tym typkiem, która i tak była dosyć powierzchowna. 
— Ale w gruncie rzeczy jest bardzo zdolny — wtrąciła się Alice, kiwając głową z przekonaniem. — Pamiętacie ostatnie zajęcia z transmutacji? McGonagall dała mu w sumie aż piętnaście punktów!
Zastanowiłam się chwilę. Surowa profesor McGonagall nigdy nie szastała zbytnio przyznawaniem punktów, byłam też wielokrotnym świadkiem na to, że gdy nie pajacował, Teddy naprawdę zaskakiwał mnie wysokim poziomem swoich zaklęć.
— Też mamy takiego pajaca w Ravenclaw — powiedziałam, a wszystkie oczy zwróciły się na mnie. 
— Kogo? — zapytała Alana.
— No wiesz. Turpin.
— Kto to jest? — Alice usadowiła się wygodniej, wyraźnie oczekując soczystych plotek.
Milczałam chwilę, zastanawiając się, czy powinnam. Z drugiej strony wszystkie patrzyły na mnie  takim napięciem.
Zachęcona, poprawiłam się na siedzeniu i zaczęłam opowiadać:
— Mieliśmy już chyba ostatnie w tym semestrze eliksiry. Nagle Slughorn staje na środku i oznajmia: „Kto odpowie prawidłowo na moje kolejne pytanie, może wyjść wcześniej na przerwę!“ I w tym momencie Tyler Turpin trącił swój kociołek i wszystko się rozlało na podłogę, dosłownie cały ten nieudany bałagan w minutę był wszędzie! W życiu nie widziałam, żeby stary ślimak był tak wściekły. — Alice zachichotała.
— Wszyscy zaczęli uciekać, — kontynuowałam — a Slughorn ciskał się jak wariat. Eliksir wypalił mu dziury w butach, latał po lochach i krzyczał: „Kto wywalił ten kociołek?! Kto wywalił ten kociołek?!“ — Zaczęłam się wić, pokazując komiczne miny i machając rękami niczym Wielka Kałamarnica z porażeniem mózgowym. Co zaskakujące, teraz wszystkie dziewczyny w przedziale zaczęły chichotać. Nie sądziłam, że mam w sobie nieodkryty talent do opowiadania historii. — W końcu Tyler stanął na środku i krzyknął: „Ja wywaliłem, panie profesorze. Idę na przerwę, odpowiedziałem na pańskie pytanie!“ I wybiegł z klasy!
Wszystkie jak jeden mąż zaniosły się śmiechem, a ja, zadowolona z mojej anegdotki, byłam z siebie niezwykle dumna. 
— O matko, pamiętam te zajęcia! — wysapała Alana, która prawie połknęła swoją gumę do żucia. — Slughorn jeszcze nigdy nie był tak wściekły, wybiegł za Tylerem z klasy! 
— Chciał mu dać szlaban, ale zapomniał, że w następnym tygodniu zaczynały się SUM-y. — Demeter wyszczerzyła zęby.
Wszystkie trzy spojrzały na mnie, a ja starałam się uśmiechnąć tak samo naturalnie, jak one. Wyszło mi jako-tako, ale nagle z jakiegoś powodu zapragnęłam, żeby zostały w moim przedziale. Przynajmniej jeszcze trochę.

*

[transkrypcja nagrania z dnia 03.03.1976]
Byłam z ciebie wtedy bardzo dumna.

Bo nikogo nie pogryzłam?

[śmiech] Coś w tym rodzaju!

[…]

Żadna z nas nie wiedziała, jak cię podejść, ale z jakiegoś powodu wszystkie chciałyśmy.

Przestań, teraz już zmyślasz.

Nie, mówię poważnie. Demeter bardzo chciała być we wszystkim najlepsza-…

Jestem w stanie w to uwierzyć.

Tak. I dlatego chciała dołączyć do Klubu. Z ambicji. Ale ja byłam głównie ciekawa ciebie. Mieszkałyśmy w jednym dormitorium, a przez pięć lat zamieniłyśmy ze sobą ile, ze dwa słowa?

[…]

Myślisz, że to wszystko to po prostu kwestia różnych środowisk?

Nie, tylko… Jeśli dorastasz z kimś, kto jest twoją naj-najlepszą przyjaciółką, to… Trochę trudno to potem przebić, więc nawet się nie starałam nikogo szukać na zastępstwo.

A jak jest teraz?


Wiesz jak. Z bardzo szczęśliwej małej siostrzyczki stałam się bardzo poważną jedynaczką.





Rudolfus Lestrange, 1972



17 komentarzy:

  1. Uwielbiam wielowymiarowość twoich postów. Sa tu i zdjęcia i daty i nagrania i po prostu opowiadanie. To czyni twój blog wyjątkowym.
    Przez kilka postów nie mogłam sie pogodzić ze Ted jest Gryfonem a nie Puchonem, a Andromeda jest w Ravenclawie (zawsze myślałam o niej jako o Slizgonce, nie wiem dlaczego). Ale bardzo podoba mi sie twoje opowiadanie, wiele postaci kanonicznych, ich backround... Uwielbiam! Czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czemu wszyscy sądzą, że Ted był smętnym Puchonem a la Neville Longbottom? :D Nie jestem w stanie zrozumieć jak Andromeda mogłaby dla kogoś takiego porzucić cały swój świat, nie brzmi to jak kochanek marzeń. Musiałam interweniować! ;)

      Cieszę się, że się podoba. Dziękuję za komentarz! <3

      O.

      Usuń
    2. Nie smętnym! Przecież Puchoni nie są BARDZO smętni ;) dotąd znałam Teda raczej z miniaturek - imprezowy, przystojniak, lojalny, miły - podbił ją tym miłym usposobieniem, był dla niej dobry. Zaintrygował ją, bo nie traktował jej jako kolejna Slizgonke z dumnego rodu Blackow (w tych miniaturach, oczywiście była Slizgonką ;) ). Ale w sumie masz rację, żeby porzucić to, co sie znało trzeb ajakiegoa wielkiego wow :D haha!

      Usuń
  2. Cóż, biorąc pod uwagę, w jaki sposób Ted potraktował Pottera, gdy ten nieopatrznie pomylił Andromedę z Bellatrix, raczej nie nazwałabym go smętnym. Poza tym, Puchoni nie są smętni, a już na pewno smętna nie była Tonks, skądinąd córka niesmętnego Teda xD
    No proszę, oto mamy badboya, którego podziwiają wszyscy faceci, a kobiety na sam widok gubią majtki ;p Cóż, muszę przyznać, że zawsze się zastanawiałam, w jaki sposób Bella skończyła jako śmierciożerca - bądź co bądź, to dosyć niezwykłe, bo kobiety były raczej biernymi wyznawczyniami tych samych idei, co ich mężowie, jak Narcyza, dla przykładu. Tylko jedna Bella wyrwała się z tego szablonu idealnej śmierciożerskiej rodziny. Po prawdzie zawsze było widać, że miała więcej charyzmy niż reszta śmierciojadów razem wziętych, ale nie zmienia to faktu, że złamała pewien schemat.
    Urocze w Twoich postaciach jest to, że prawdę mówiąc żaden z nich nie wygląda na urodzonego mordercę. Nawet Evan, który jest wrednym dupkiem na podobieństwo Dracona Malfoya, który, jak wiemy, ze śmierciożerstwem poradził sobie kiepsko. Jak na razie wszyscy są tylko nastolatkami, trochę zadufanymi w sobie i przekonanymi o swojej doskonałości, ale nie z gruntu złymi. I to jest piękne.
    Lestrange... Och, jak widzę, ten to jeszcze sporo namiesza.
    A Andy ma sporo adoratorów jak na zamkniętą w sobie i mało towarzyską Krukonkę ;p

    Pozdrawiam ciepło,
    Bea

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy Tonks potraktował Pottera? Nie pamiętam nic takiego, chyba jakaś skleroza starczego wieku :D Nigdy nie przepadałam za Nimfadorą, była raczej irytująca i na siłę zabawna... Przykro mi ;) Bella is love!

      No właśnie, czy to nie urocza ironia losu? ;) To znaczy w sumie ma jednego, ale to i tak miło ^^ Choć trzeba spojrzeć na to z jeszcze jednej strony: Rookwood widzi w niej znakomitą (dobrze urodzoną) partię ;) Zapamiętajmy.

      Lestrange to moja najbardziej ukochana kreacja chyba ze wszystkich. Będzie go dużo!

      Dziękuję, że wpadłaś! Pozdrawiam również,

      O.

      Usuń
  3. Siódmy tom, moment, gdy Potter z Hagridem lądują w ogródku Tonksów. Nie pamiętam dokładnie, a książki akurat pod ręką nie mam, ale chyba Andromeda wyszła ich powitać, a Potter wyskoczył na nią z różdżką. No i Ted się trochę oburzył, że jego żona została pomylona z jej morderczą siostrą. Ręki uciąć sobie za to nie dam.
    A ja Tonks lubię. Naczytałam się "Rozmów Trumiennych" i o, taki jest tego efekt ;p
    Może i Rookwood trochę tak patrzy na Andy, ale, nie oszukujmy się, jest uroczy, uprzejmy i całkiem sympatyczny. Nie prezentuje postawy "jestem bogaty i dobrze urodzony, więc padnij mi do stóp, kobieto, i błagaj o moje względy, boś puchem marnym". Ale uwagę zapamiętam, pewnie przyda mi się na przyszłość, żebym mogła go bardziej znielubić :D
    No, no. Dobry badboy nie jest zły ;p W historii zawsze się przydaje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaaa widzisz, nie pamiętałam tego, bo ja w ogóle nie znoszę siódmego tomu ;) Nie kupuję nic po połowie piątego, wszystko się koszmarnie zepsuło. "Rozmowy trumienne" super, to fakt, ale kanoniczna Dora bleh. Rookwood… Jeszcze się zaprezentuje ;) Jak korpo mi odpuści, to siądę do pisania! Nowy rozdział pewnie w okolicach niedzieli/poniedziałku, jak zwykle.

      A kiedyś pisałam codziennie…

      Usuń
    2. Mnie osobiście siódmy tom też mocno zmęczył. Piątka nadal jest moją ukochaną częścią, zaraz po trójce. Nie znoszę czwórki. A szóstkę lubię chyba tylko ze względu na dużą ilość Dracona ;p
      Czy ja wiem, ja tam Dorę zawsze nawet lubiłam. Toroj też ją fajnie w ostatniej części "Slytherinady" opisała, szkoda tylko, że tego nie dokończyła.
      Uch, pisanie codziennie... Niby mam czas, ale nie zawsze starcza mi do tego chęci. Zapału i samodyscypliny. Także tego.

      Usuń
  4. Zacznę od tego, że i ja kiedyś czytałam Siostry Hexwood, zdaje się były już wtedy zakończone, ale nie komentowałam nic, ale że tutaj jestem w trakcie, to postanowiłam to zmienić.
    Cześć, Oleńska!

    Szalenie się cieszę, że postanowiłaś pisać o Andromedzie, bo o niej to jak na lekarstwo! Niby coś tam po angielsku się spotka, ale chciałam po polsku! I mam. :)
    Uwielbiam Twoją Andromedę, czy raczej Andy (no bo co za cudne przezwisko). Jest taką outsiderką w tym Hogwarcie, no i nawet mi się to podoba, ale jeszcze bardziej fakt, że należy do Klubu Naukowego, pierwsza dziewczyna! Kurczę, byłam trochę zawiedziona, że to Bella jej to załatwiła, ale no niech będzie i tak.
    Cała otoczka arystokracji jest świetna, bo ja bardzo lubię te klimaty. No a jak można tego nie lubić? Wystawne przyjęcia, bogate stroje, te całe konwenanse, no i historia! Zawsze mnie to fascynowało, więc miło, że pokazujesz to ze swojej strony.
    Rany, ale ja nie znoszę tu Walburgi, bardzo. Chyba miałaś taki zamiar nawet xd Udało Ci się.
    Na pewno warto wspomnieć o relacji Andy-Bella. Ta ucieczka zrobiła na mnie niemałe wrażenie, jako siostry naprawdę były udanym teamem, nie da się ukryć. Przyjemnie się sceny z nimi dwiema czytało. Szkoda tylko, a może i nie, że teraz wpadła w łapy Lestrenge'a. Zważając na fakt, że wiadomo, jaka Bella będzie, ciekawi mnie, jak bardzo ten facet na nią wpłynie.
    Ona sama wydaje się takim lekkim duchem, co w nosie ma tę przynależność do Blacków. Niby zachowuje się w sposób, w jaki od niej wymagają, ale mimo wszystko żyje sobie jak jej się podoba.
    Klub Naukowy kocham! Bardzo mi się podoba ten pomysł, nie wiem co mogłabym jeszcze o nim powiedzieć, ale może dzięki temu Andy znajdzie sobie przyjaciół, bo jak widać już jakaś więź kiełkuje.
    Jestem zaskoczona Twoim Evanem, bardzo. Może dlatego, że mam inne o nim wyobrażenie (choćby dlatego, że piszę o Rosierach haha), ale nie mówię nie, bo z nim jest taka dowolność, że można napisać co się chce ^^ Ale skurwiel swoją drogą. Inaczej nie można, ugh!
    No i TEDDY. Okej, staram się nie wpaść w fangirling, ale jestem ciekawa czy załatwi jej tego Vogue'a. Padłabym, gdybym jej go przysłał w wakacje :)

    Szczerze, z nieba mi spadłaś, bo tyle razy chciałam sobie poczytać o Andromedzie i Tedzie, i ja wiem, że to nie główny wątek, ale jest, więc się tego trzymam.
    Na pewno muszę też pochwalić za formę, bo to nowość dla mnie. Opowiadanie w formie książki - tego nie widziałam jeszcze i podoba mi się.

    I mam nadzieję, że nadal będzie taka częstotliwość rozdziałów, nie to co ja - raz na trzy/cztery miesiące.

    Pozdrawiam ciepło, Acrimonia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj!

      Nie mam słów jak bardzo takie komentarze mnie motywują! Dziękuję! Bardzo dziękuję, cieszę się, że się podoba! Nowy rozdział powinien pojawić się jutro albo w poniedziałek, staram się dodawać raz na tydzień :) Jeśli cię interesuje jeszcze jakiś mój twór, to w linkach znajdziesz Laudanum i Branwen Owens.

      Podeślij mi swoje, o Rosierach zawsze chętnie poczytam!

      PS Teddy będzie miał swoją rolę, rozkwitnie w pełni za jakieś 3 rozdziały, obiecuję ;)

      Ściskam mocno,
      O.

      Usuń
  5. Ja tylko na momencik, bo ktoś wymyślił, że doba ma 24 godziny, a mi potrzeba co najmniej 30... no nic.

    Hej, ja się w sumie Belli nie dziwię. Po pierwsze to ona niby jest taka luźna, ale strasznie dba o wizerunek, a związek z takim Lestrange'em (czy ja to dobrze odmieniam, czy tego się nie odmienia?) na pewno zapewnia szacun na dzielni, te sprawy. No. A poza tym, on na pewno jest charyzmatyczny, a ja wyczuwam uzależnienie emocjonalne w niedalekiej przyszłości. Jakoś mi się to widzi.

    No, a Andy coraz bardziej przebojowa! Zdecydowanie się rozkręca bez przytłaczającej jej Belli, no i dobrze, niech ma coś z życia. Słusznie bardzo.

    Ja wciąż czekam na Snejpa. I ja chcę teraz, a nie, że jeszcze za młody! :P

    Ściskam mocno i przepraszam, że tak wpadam i wypadam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, no i tutaj nowiutkie coś. http://przyszlosc--bez--przeszlosci.blogspot.com/2016/03/002-sojusz.html
      I jeszcze prośba: czy mogłabyś powiadamiać mnie tutaj: sly--as--fox.blogspot.com, a nie tam? Bo na tym ,,przyszłość (..)" piszemy razem i w sumie jakoś mi głupio, powiadomienia wolę mieć prywatne. Dziękuję :)

      Usuń
    2. Nie ma problemu, będę powiadamiać tam. Dziękuję, że wpadłaś!

      hyhy, Snejp będzie, ja też już przebieram nogami! <3 wiesz, że mam obsesję tego ponurego skurwysyna

      Ściskam mocno!

      O.

      Usuń
  6. Blog został dodany do Stowarzyszenia Biblioteki Hogwartu. Dziękujemy za zgłoszenie. W razie jakich kol wiek problemów prosimy sie z nami kontaktować.

    Dzięki opcji "Obserwuj" można być na bieżąco z wszystkimi informacjami

    Pozdrawiam,
    Dominika.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bella na stos. Teraz już oficjalnie nie znoszę dzidy. I tego jej całego ślizgońskiego towarzystwa też. Bleh. Co drugi z tych zdjęć ma wzrok pedofila-psychopaty i to nie w tym prisonbreakowym wydaniu. :D
    Gdzie jest Teddy? Jedyny promyk nadziei w tej ponurej beznadziei. Co prawda Andy mogła go wykorzystać do czegoś lepszego i bardziej kreatywnego niż zdobywanie dla niej Vogue'a, no ale od czegoś trzeba zacząć. :P Tylko niech unika gazetek promocyjnych z Hebe, bo to może być bardziej zgubne niż dołączenie do Śmierciojadów.
    Adios!

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem pod wrażeniem. Bardzo fajny artykuł.

    OdpowiedzUsuń
  9. 52 years old Marketing Assistant Tessa Laver, hailing from Terrace Bay enjoys watching movies like "Dudesons Movie, The" and Dowsing. Took a trip to Historic Centre (Old Town) of Tallinn and drives a Mercedes-Benz 540K Spezial Coupe. Strona WWW

    OdpowiedzUsuń